14.03.2016
Dni uciekały. Miesiące mijały. Szczęście dopisywało.
Miłość wypełniała każdą część naszego ciała. Za kilka dni na świat przyjdzie
nasz mały synek. Codziennie spieram się z Ianem o imię, a więc wciąż nic nie
wybraliśmy. Oczywiście okazało się, że Nikki wcale nie była w ciąży. Uroiła ją
sobie razem ze swoją jakże ciężką chorobą. Jej mama zadzwoniła do Iana
informując go o pobycie jej córki w szpitalu psychiatrycznym przy okazji
przepraszając nas za zamieszanie i niepotrzebne nerwy. Przeprowadziliśmy się do
niewielkiego, przytulnego domu za miastem. W końcu mamy swój własny kąt. Dzień
w dzień po trochu go urządzamy i wykańczamy, a więc wydaje się być jeszcze
bardziej idealny.
-Ian, a może tamta kanapa byłaby lepsza? – Zapytałam
siedząc na stołku i patrząc jak Ian wbija gwoździe w ścianę.
-Kochanie. – Zaczął śmiejąc się. – Wybierasz tę kanapę
już trzeci dzień, zdecyduj się w końcu.
-Ian, sama nie wiem. –Podrapałam się po czole. – Ta
rogówka jest ładna, ale…
-Pysiu, dość. – Pocałował mnie w czoło. – Kupiliśmy ją i
dziś ją przywiozą, nie kombinuj.
-No dobra…-podniosłam się. – Jeszcze tutaj. – Wskazałam
mu ścianę i wyszłam z salonu. Kuchnia to jedyne pomieszczenie w tym domu, które
jest wykończone. Wyjęłam z lodówki słoik kiszonych ogórków i wróciłam do
salonu.
-Znowu jesz? – Zaśmiał się patrząc na mnie.
-Halo, mam dziecko na wyżywieniu. – Śmiałam się.
–Ogóraska?
-Nie, dzięki. Obrzydziłaś mi je na najbliższe dziesięć
lat. – Pocałował mnie w policzek. –Gdzieś jeszcze potrzebujesz gwoździ?
-Nad łóżkiem w sypialni. – Powiedziałam z pełną buzią. –
Chodź, pokaże Ci. – Powiedziałam wchodząc powoli po schodach. Brzuch miałam
zupełnie taki jakbym na Halloween połknęła dynię i do tej pory jej nie wypluła.
Wszystkie czynności sprawiały mi problem i wyczekiwałam dnia, w którym w końcu
urodzę.
-Masz tam na ścianie kropki, w które musisz wbić. – Uśmiechnęłam
się siadając na purpurowym fotelu. –Dziś też przywiozą łóżeczko i przewijak.
-Oczywiście będę musiał je skręcać? – Zaśmiał się
zerkając na mnie.
-Nie skąd Ci to przyszło do głowy? Ja to zrobię. – Śmiałam
się. – Oczywiście, że ty głupku…au. – Złapałam się za brzuch.
-Wszystko ok?
-Tak, lekki skurcz. – Uśmiechnęłam się gładząc brzuch.
–Au…-jęknęłam łapiąc się. Ból był ogromny. Nie do wytrzymania. Trzymałam się za
brzuch i podpierając o podłokietnik podniosłam z fotela. Poczułam ciepło.
-Caroline?
-Ian. Odeszły mi wody. – Spojrzałam na niego zginając się
w pół. – Rodzę. –Wyjąkałam opierając się o komodę.
-Usiądź. – Pomógł mi dość do fotela. – Pójdę po torbę,
gdzie ją masz? – Pogłaskał mnie po policzku.
-W pokoiku małego. Ian szybko. – Płakałam zwijając się z
bólu. Wybiegł z sypialni, a po chwili wrócił z moją kurtką i pomógł mi ją
ubrać.
-Dasz radę dojść do samochodu? – Zapytał kucając przy mnie.
-Nie wiem. Ian boli. – Płakałam trzymając się za brzuch.
Wziął mnie na ręce i ostrożnie wyniósł z sypialni. Posadził mnie na tylnej
kanapie swojego forda i z piskiem opon ruszył sprzed domu.
-Kochanie dasz radę. Oddychaj głęboko. – Mówił spokojnie
zerkając na mnie w wstecznym lusterku.
-Aaa! – Krzyczałam. – Ian, nie wytrzymam.
-Dasz radę, hej pamiętasz? Jesteś wielka, jeszcze chwila
i będziemy na miejscu. Wdech i wydech, wdech i wydech. – Powtarzał w kółko.
Dzielnie wykonywałam jego polecenia, niestety ból okazał się być silniejszy. Zajechaliśmy
pod szpital, z którego od razu wyleciała pielęgniarka z wózkiem inwalidzkim.
Ian wyniósł mnie z samochodu sadzając na zimny, skórzany materiał.
-Który to miesiąc? – Zapytała pielęgniarka wioząc mnie
przez korytarz.
-Koniec ósmego. – Powiedział Ian idąc tuż obok mnie.
-Proszę tu zaczekać. – Powiedziała pielęgniarka
wjeżdżając ze mną na salę. Położyli mnie na łóżko, przebrali w szpitalną
koszulę nocną i podłączyli do jakiś szpitalnych sprzętów.
-Witam, jestem dr Cornelia. – Do sali weszła starsza
kobieta szczerze się uśmiechająca. – Jak się Pani czuję?
-Boli. – Płakałam leżąc na łóżku.
-Spokojnie. Sprawdzimy rozwarcie. – Powiedziała siadając
naprzeciwko moich nóg. Delikatnie je rozchyliła zaglądając do środka. –
Rozwarcie na trzy palce, jeszcze za mało. – Powiedziała patrząc na
pielęgniarki. – Proszę oddychać głęboko, wciąż czekamy na rozwarcie. Co ile ma
Pani skurcze?
-Co cztery minuty. – Wiłam się na łóżku z bólu.
-Podamy Pani coś przeciwbólowego i czekamy na ten cudowny
moment. – Pogłaskała mnie po czole wychodząc z sali. Kilka minut później wszedł
Ian, któremu zmartwienie malowało się na twarzy.
-Kochanie, jak się czujesz? – Zapytał siadając obok mnie.
-Trochę lepiej. – Powiedziałam cicho. – Ian, co z
meblami?
-Naprawdę? – Spojrzał na mnie ze śmiechem. –Rodzisz i
martwisz się o meble? Dzwoniłem do Paula, zajmie się tym z Pheobe. Do Kate
także zadzwoniłem, przyjedzie najszybciej jak się da.
-Dobrze. – Uśmiechnęłam się lekko, a po chwili znów
przyszedł ogromny skurcz. Krzyczałam z bólu na całą salę. Niestety rozwarcia
jak nie było tak nie było. Musiałam chodzić po sali podtrzymując się o wózek inwalidzki,
co chwila zginając się w pół z bólu. Byłam wykończona. Aż w końcu nastały tak
długo oczekiwane bóle – parte. W jednej chwili na sali pojawiły się
pielęgniarki i doktor Cornelia.
-Proszę przewieźć pacjentkę na porodówkę, jesteśmy
gotowe. – Uśmiechnęła się do pielęgniarek i poklepała Iana po ramieniu. –
Zapraszam dumnego przyszłego tatusia z nami.
-Nie wytrzymam! Boli! Proszę, dajcie mi coś
przeciwbólowego! – Płakałam leżąc na boku. – Mam dość! Niech to się skończy.
-Jeszcze chwila. – Pielęgniarka trzymała mnie za dłoń,
gdy wjeżdżałyśmy na porodówkę.
-Proszę na trzy, cztery przeć. – Pani Cornelia mówiła
spokojnie. – Trzy, cztery! Pięknie, właśnie o to chodzi. Jeszcze raz trzy
cztery! Świetnia Pani idzie. Mocno. Trzy cztery!
-Mam dość! Nie dam rady!
-Dasz radę kochanie, spokojnie. – Ian stał dzielnie przy
mnie trzymając mnie za dłoń.
-Dobrze, jeszcze raz trzy cztery! Widzę główkę! Proszę,
jeszcze raz. Da Pani radę. Mocno!
-Przyj kochanie. – Szepnął Ian całując mnie w czoło.
-Dobrze! Główka już jest, ostatnie pchnięcie. Brawo! – Na
sali rozległy się brawa a po chwili płacz noworodka. – Gratuluje, mają państwo
pięknego, zdrowego synka. – Powiedziała doktor Cornelia uśmiechając się. Ian
jak na dumnego ojca przystało przeciął pępowinę. Po chwili na mojej klatce
piersiowej pielęgniarka położyła moje maleństwo.
-Dziękuje. – Szepnął Ian całując mnie w czoło. Płakał.
Łzy radości spływały po jego jak i po mojej twarzy. Musnęłam w nosek naszego
syna. Zostałam mamą.
***
-Jak się czuje nasza mamusia? – Do sali weszła Kate z
całą masą baloników.
-Dobrze. – Uśmiechnęłam się karmiąc małego.
-Pokaż to cudeńko. – Usiadła obok mnie zaglądając w
kocyk. – O boże, jaki cudowny.
-Gratulacje stary! – Powiedział Matt klepiąc Iana po
plecach. – Kwiaty dla szczęśliwej mamy. – Uśmiechnął się do mnie wkładając
ogromny bukiet do wazonu. – A to misio dla małego Somerhaldera. – Położył
pluszaka na stoliku.
-Dziękuje, nie trzeba było. – Uśmiechnęłam się patrząc na
nich.
-Na pewno jesteś zmęczona. – Powiedziała Kate gładząc
małego po policzku.
-Troszkę. – Uśmiechnęłam się zerkając na niego.
-Pochwalicie się w końcu, jakie imię wybraliście? –
Zapytał Matt opierając się o parapet. Ian spojrzał na mnie uśmiechnięty.
-W sumie to…
-Christian. – Spojrzałam na Iana, który uśmiechnął się
szeroko. Przez wszystkie miesiące upierał się przy tym imieniu, a ja nie
chciałam się zgodzić. Chyba przy tym porodzie zmiękło mi serce.
-Christian Somerhalder. – Uśmiechnęła się Kate.
-Chcesz go potrzymać? – Zapytałam patrząc na nią.
Spojrzała na mnie przerażona, ale w końcu kiwnęła głową. Delikatnie podałam jej
małego Christiana instruując jak go
trzymać.
-Cześć mały. Jestem Twoją najlepszą ciocią. – Szepnęła do
niego gładząc palcem jego rączkę. Przebudził się, ale wyjątkowo nie płakał.
Złapał palca w swoją małą dłoń i zasnął ponownie. – Wie, z kim trzymać sztamę!
– Śmiała się wesoło, chociaż samotna łza spływała po jej policzku.
-W końcu ma najlepszą ciocie na świecie. – Pocałowałam ją
w policzek.