środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 20

26.06
Poranny budzik. Zapomniałam jak to jest, kiedy musimy wstać na czas, a nie wylegiwać się leniwie w łóżku. Wróciłam wczoraj wieczorem i od razu rzuciłam się do łóżka, a teraz lecę pod szybki prysznic i do pracy. Tak, do pracy. Mam o 9 spotkać się z szefem. Szybko pobiegłam do łazienki, a chwilę później zakładałam kolczyki przy lustrze pasujące do mojego jeansowego stroju. Nie miałam czasu nawet zorientować się jak puste jest mieszkania po wyprowadzce Jensena. Wyszłam z domu chwilę po ósmej i z cichą nadzieją miałam nadzieję, że się nie spóźnię.

Pod budynkiem stanęłam za dziesięć dziewiąta. Zaparkowałam naprzeciw głównego wejścia i pewnym krokiem weszłam do środka.
-Dzień dobry Pani Ackles. – Powiedziała sympatyczna sekretarka, której imienia nigdy nie mogłam zapamiętać.
-Witaj. Szef jest u siebie? – Zapytałam odgarniając grzywkę z czoła.
-Oczywiście, czeka na Panią. – Odpowiedziała grzecznie wskazując ręką gabinet. Uśmiechnęłam się przychylnie i ruszyłam w stronę wielkich, dębowych drzwi. Zapukałam delikatnie, a po chwili pchnęłam je przed siebie. Oto on. Mój szef w całej swej okazałości, siedzi przy biurku, a na jego twarzy maluje się skupienie i zmęczenie.
-Dzień dobry szefie. – Uśmiechnęłam się zamykając drzwi.
-Witam Panią, dawno się nie widzieliśmy. – Uśmiechnął się ironicznie wstając i zapinając guzik marynarki. – Proszę usiąść. – Wskazał czarny, skórzany fotel.
-Dziękuje. – Odparłam siadając i zakładając nogę na nogę.
-Nie będę owijał w bawełnę. Byłem przychylny ku Twojej osobie i pracy. Jesteś bardzo dobrym architektem i nie oszukujmy się jesteś dla mnie dobrym zyskiem. – Powiedział patrząc na mnie uważnie. – Jednak przez Twoje ostatnie oddanie się pasji straciłem wiele klientów. Wiesz jak to się ma odnośnie moich finansów? Kiepsko.
-Jak to stracił Pan klientów? Wszystkie projekty oddałam, ostatni, który wykonywałam wysłałam przed wczoraj mimo ze czas miałam do pierwszego lipca… - spojrzałam na niego niezrozumiale.
-Owszem, ale wiele projektów zostało zamienionych specjalnie dla Ciebie. Nie mogłem dać Ci do domu projektu jakieś branżowej firmy, bo nie dałabyś rady. Dawałem Ci te mniejsze, a większe przedsięwzięcia oddawałem mniej utalentowanym pracownikom. Zawalili, po całości. – Wyczułam nutkę goryczy w jego słowach. Poprawiłam się niepewnie na fotelu.
-To nie jest moja wina…
-Owszem, ale tak dłużej być nie może Caroline. – Powiedział łagodnie. – Albo pracujesz z nami tutaj albo oddajesz się swojej pasji. Kiedy ostatni raz byłaś w swoim gabinecie? Wszystko załatwiamy mailowo. Tak nie może być.
-Rozumiem. – Przytaknęłam. – Wszystko skupiało się wokół konkursu, a potem wyjazdu do Hiszpanii. Jednak praca była tuż za moimi obowiązkami. Nigdy nie chciałam Pana zawieźć. – Powiedziałam ze skruchą patrząc na niego.
-Wiem o tym. – Powiedział wstając i siadając na brzegu biurka. – Dlatego chcę żebyś teraz poświeciła się nam. Kilka zleceń na Ciebie czeka, na biurku, w Twoim gabinecie. Jednak najważniejsze jest przed Tobą.
-Zamieniam się w słuch. – Westchnęłam.
-Jedno, ogromne i naprawdę dobrze płatne zlecenie musisz znaleźć sama. – Odpowiedział z lekkością i wrócił na swoje miejsce.
-Jak to sama? – Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Palant.
-Tak to. Ma być duże, opłacalne dla nas i oczywiście dla Ciebie, taka mała premia do wypłaty. – Uśmiechnął się szeroko jakby to był jego najlepszy plan w życiu. Spojrzałam zrezygnowana, ale wiedziałam, że dalsze dyskusje na nic się zdadzą.
-Dobrze. Od jutra zajrzę, a dziś wezmę ze sobą zlecenia z gabinetu. Czy to wszystko? – Zapytałam wstając.
-Tak, do zobaczenia jutro o dziewiątej. – Wyciągnął w moją stronę dłoń.
-Do zobaczenia. – Uścisnęłam ją i wyszłam z gabinetu. Ruszyłam w stronę sekretarki, która namiętnie klikała w klawiaturę.
-Czy mogłaby Pani… - zaczęłam opierając się o blat.
-Jestem Olivia, proszę mówić do mnie po imieniu. – Uśmiechnęła się przerywając czynność, która wykonywała. – Czego Pani potrzebuję?
-Klucz do mojego gabinetu, proszę. Pięćdziesiąt sześć.
-Proszę. – Podała mi klucz i bez słowa wróciła do swojej pracy. Ostatni raz spojrzałam na nią i ruszyłam w stronę danego pokoju. Tak jak myślałam, nic się w nim nie zmieniło. Mam wrażenie, że nikt tu nie zaglądał odkąd ostatni raz zostawiłam klucze sekretarce. Biurko było zakurzone, okna brudne, kosz pełen papierów. Powietrze było tak ciężkie, że nie można było spokojnie oddychać. Wzięłam dokumenty z biurka i jak najszybciej opuściłam to pomieszczenie.
-Oddaję klucze. – Powiedziałam kładąc breloczek na blacie. – Jutro wracam do pracy, proszę o posprzątanie gabinetu. Dokładnie. – Rzuciłam srogo i bez słowa wyszłam z budynku.

***
Wróciłam do domu i od razu przebrałam się w coś wygodnego – w moim znaczeniu koszulka, brak stanika i bokserki. W końcu miałam czas zająć się swoimi sprawami. Jensen zabrał każdą rzecz należącą go niego. To miłe, biorąc pod uwagę fakt, że nie muszę już na nie patrzeć, a tym bardziej nie daj boże spotykać się z nim żeby mu je oddawać. Jednak wszystkie pomieszczenia były obciążone wspomnieniami. Czas zrobić remont i wymienić wszystkie meble. W końcu zaczynam nowy etap w swoim życiu to, dlaczego by nie zacząć od kupienia nowej kanapy? Spojrzałam na zegar, zaraz pora obiadowa. Wyjęłam z torebki telefon i wykręciłam numer do mojej przyjaciółki.
-Halo? Ty żyjesz? – Zaśmiała się.
-Owszem Kate, żyję i mam się całkiem dobrze. – Fuknęłam udając obrażoną. – Masz jakieś plany na dziś?
-Tak, jeść, spać, jeść, spać i może się masturbować – oczywiście jak już się wyśpię. Czemu pytasz?
-Obiad. Sushi bar koło kawiarenki Coffee Rose. Piętnasta?
-Pasuje. Do zobaczenia.
-Buziaki. – Cmoknęłam w telefon i w tym samym czasie usłyszałam dzwonek do drzwi. Pewnie jacyś sąsiedzi z zaległą pocztą. Otworzyłam drzwi i zamarłam.
-Szkoda, że nie zadzwoniłaś, że już wróciłaś. – Zaśmiał się Ian ubrany w szarą koszulkę w serek i ciemne jeansy. Przez rękę miał przerzuconą swoją skórę, a na nosie przeciwsłoneczne okulary.
-Nie przypominam sobie, żebym musiała Ci mówić gdzie jestem.
-Czyżby? Wpuścisz mnie? – Zapytał spoglądając na moje nogi.
-Nie przypominam sobie żebyśmy byli umówieni. – Oparłam się o drzwi.
-Ja nas umówiłem. – Uśmiechnął się i wszedł pewnym krokiem do mojego mieszkania. – Co tu tak pusto? A no tak… - zaśmiał się.
-Zamilcz. – Rzuciłam zimno zamykając drzwi.-Po co przyszedłeś? – Zapytałam wchodząc do kuchni i włączając ekspres.
-Chciałem zobaczyć, co u Ciebie. – Odpowiedział stając obok mnie. – Zapomniałem już, w jakim stroju chodzisz po domu. – Musnął opuszkami moje ramie.
-Czego chcesz Ian? – Odwróciłam się w jego stronę.
-Stęskniłem się. – Spojrzał na mnie łagodnie. Przeszedł mną dreszcz.
-Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego. – Odparłam wyciągając kubki z szafki.
-Czyżby? – Zaśmiał się stając za mną.
-Jestem tego pewna. – Odparłam stając na palcach i sięgając po cukier.
-Szkoda, ze nie tęskniłaś. – Jego dłonie przejechały od moich pach poprzez żebra na biodra. Mój oddech przyśpieszył. – Ja nie mogłem się doczekać aż Cię zobaczę, wiesz? – Szepnął mi do ucha przylegając do mnie całym ciałem.
-O co Ci chodzi? – Odwróciłam się w jego stronę trzymając w dłoniach cukiernice. – Raz jesteś, a raz Cię nie ma. Raz olewasz, a raz uwielbiasz. Co to za gierka? – Spojrzałam na niego.
-Nie pytaj. – Rzucił krótko i przywarł do mnie ustami. Nie wiedziałam jak się zachować, ale kiedy wyjął z moich dłoni cukiernice, nie byłam w stanie oprzeć się żeby go nie dotknąć. Położyłam dłonie na jego karku i oddałam się tej cudownej chwili. Zrozumiałam jedną ważną rzecz, że ja nie byłam smutna z powodu rozwodu, zawalenia życia i tak dalej. Byłam smutna, bo tęskniłam za nim.
-Jestem umówiona z Kate… - oderwałam się na chwilę.
-O której? – Zapytał bawiąc się moimi włosami.
-Na piętnastą.

-Mamy jeszcze trochę czasu. – Rzucił krótko i znów porwał mnie w nasz namiętny taniec języków.

___
Uf udało się wrzucić coś przed Nowym Rokiem. Niestety na wasze blogi zajrze w styczniu, nie mam teraz czasu ani głowy do tego. Życze wam Szczęśliwego Nowego Roku i dużo weny! :* Pozdrawiam i do zobaczenia!

wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 19

22.06
Polska. Kraków. Moja ojczyzna. Mimo iż mam  obywatelstwo amerykańskie w pełni czuje się polką. To tutaj się urodziłam, tutaj są moje korzenie i to tutaj stawiałam swoje pierwsze kroki. Wyjechałam z Polski mając niespełna trzy lata. Oczywiście nie pamiętam nic z tego okresu, ale babcia wielokrotnie powtarzała mi, ze byłam wesołym i energicznym dzieckiem. Domek moich dziadków znajdował się na spokojnym i cichym osiedlu jakieś dwadzieścia minut od serca miasta. Zawsze lubiłam ten domek. Nie wiem czy to kwestia specyficznego zapachu babcinych ciasteczek czy też sentyment. Domek był niewielki z zewnątrz, ale w środku wydawał się naprawdę przestrzenny. Nie był urządzony w stylu nowoczesnym, ale jak na wiek moich dziadków niektóre elementy wydawały się być dość szalone. Do nich należały na przykład poduszki w zeberkę na sofie czy różowy ekspres do kawy. W końcu pełna siły wstałam z łóżka po pietnasto godzinnym locie. Nie cierpię podróży samolotem głównie ze względu na upierdliwych towarzyszy podróży. Przyleciałam tutaj w nocy szesnastego czerwca. Każdy dzień był tak spokojny, tak monotonny, ale przy okazji naprawdę odprężający. Dziadkowie okazali mi wielkie wsparcie, gdy wspominałam o rozwodzie, w żadnym wypadku nie krytykowali mojej decyzji, a wręcz dodawali otuchy.

Czerwcowe słoneczko grzało wyjątkowo intensywnie. Pomagałam babci cały ranek w ogródkowych robótkach. Nigdy nie lubiłam pielić jej kwiatów, ale kiedy widziałam radość, jaka malowała się na jej twarzy i kiedy słyszałam jak nuciła jakąś nieznaną melodię pod nosem nie miałam serca jej odmówić, a po chwili nuciłam razem z nią.
-Dziękuję Ci, na dziś to tyle. Już mnie plecy bolą. – Zaśmiała się ściągając rękawiczki. – Chcesz coś pić?
-Zimną herbatę poproszę. – Uśmiechnęłam się do niej idąc w kierunku szopki z narzędziami. Chwilę później na werandzie usiadł dziadek z kubkiem kawy, a zaraz po nim babcia podała mi herbatę, a pod pachą niosła już sztalugę z płótnem. Tak, moja babcia była niespełnioną artystką malującą piękne obrazy. Usiadłam obok dziadka na wiklinowym krześle, gdy ten zaczął obserwować babcię malującą jedno ze swoich dzieł. Miłość i przywiązanie były wypisane na jego twarzy. Odwrócił się do mnie i ze wzrokiem pełnym troski powiedział:
 - Nie przeocz miłości dobrego mężczyzny, skarbie. Nieważne, co powie twój staruszek, miłość jest prawdziwa. Nigdy nie doszedłbym do takiego sukcesu w moim życiu bez tamtej kobiety. Jest moim kręgosłupem. Była powodem wszystkiego, co zrobiłem. Któregoś dnia zniknie twoja chęć do wybicia się. Nie będzie już nic znaczyła. Ale kiedy robisz to dla kogoś innego, dla kogo poruszyłbyś niebo i ziemię, wtedy nigdy nie stracisz chęci do sukcesu. Nie potrafię wyobrazić życia bez niej. Nawet tego nie chcę. – Uśmiechnął się delikatnie popijając kawę.
-Dlaczego mi to mówisz? – Zapytałam wpatrując się w babcię, która zdawała się nie słyszeć naszej rozmowy.
-Wiem, że zawalił Ci się świat. Jednak jesteś młoda. Ja też długo szukałem zanim znalazłem Twoją babcie. Naprawdę długo, ale teraz…cieszę się, że wytrwałem. Bez niej byłbym nikim.
-Dziadku, a co jeżeli ja kogoś takiego nie znajdę? – Zapytałam szeptem. – Co jeżeli mój scenariusz jest napisany tylko dla jednej osoby, tylko dla mnie. Czy poradzę sobie z samotnością?
-Jesteś tak cudowną osobą, że nie możesz być sama. Otwórz oczy, a Twoja nowa miłość jest tuż za rogiem. Znasz cytat z Biblii? – Spojrzał na mnie.
-Wiesz dziadku, że z kościołem nie jestem specjalnie zaprzyjaźniona… - zaśmiałam się drętwo odgarniając pojedyncze kosmyki z twarzy.
-Znasz go. Na naszej odnowie przysięgi Twoja siostra czytała ten fragment. – Uśmiechnął się zachęcająco. Wtedy sobie przypomniałam jak Mania stała w błękitnej sukience wyglądając niczym aniołek tuż przy ołtarzu z wielką, ciężką Biblią w swoich malutkich dłoniach i cichym, spokojnym głosem czytała list do Koryntian.
-Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą…
-…Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje. – Dziadek dokończył fragment Pisma Świętego ze mną.
-Jak mam to rozumieć? – Podkuliłam kolana pod brodę.
-Miłość czeka na Ciebie, ale musisz się na nią otworzyć. Każdy zasługuje na to uczucie i Ty także. – Uśmiechnął się wstając od stolika. Podążałam za nim wzrokiem. Podszedł do babci i chwalił jej obraz całując ją w czubek głowy, a ona śmiała się beztrosko niczym nastolatka. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok. Ich miłość, związek, małżeństwo jest naprawdę cudowne. Są razem już ponad 50 lat i wciąż niezmiennie kochają się. Nie ma tu miejsca na rutynę, na niedomówienia. To już wesoła sielanka, która mam nadzieję będzie im towarzyszyć aż do końca ich dni.

***

Około dziewiętnastej usiedliśmy w trójkę przy wspólnej kolacji. Babcia zawsze uwielbiała wpychać w nas – wnuki jedzenie. Myślę, że każda ciepła i rodzinna babcia taka jest. Krzątała się po kuchni w swoim niebieskim fartuszku dokładając, co rusz nowy smakołyk na stół.
-Babciu, całe wojsko byś wykarmiła. – Zaśmiałam się jedząc parówkę.
-Jedz, jedz. Strasznie schudłaś w tej Ameryce. – Powiedział dziadek smarując kromkę chleba.
-Dobrze wyglądam, chociaż nie jestem chodzącą kulką. – Zwróciłam uwagę dziadkowi śmiejąc się.
-Chłopak nie pies i na kości nie leci. – Zauważyła babcia siadając przy stole.
-Ale też i nie sikorka żeby jeść słoninę. – Puściłam jej oczko i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Kiedy przyjedziecie do nas wszyscy? Pomieścimy się tutaj. – Powiedziała babcia zajadając kanapkę.
-Wiesz, że to nie takie łatwe. Każdy z nas ma swoje życie, prace i obowiązki. Nie mogę od tak wszystkiego rzucić i sobie wyjechać. –Westchnęłam ciężko. – Byłoby znacznie łatwiej gdybyście chcieli się w końcu przeprowadzić do Stanów. – Spojrzałam uważnie to na babcię, to na dziadka. Spojrzeli na siebie, ale nie mogłam niczego wyczytać z ich twarz.
-Kochanie…-zaczęła babcia odkładając nóż. – To są koszty. Musielibyśmy sprzedać dom tutaj, wyjechać tam, tam coś kupić. To są zupełnie inne pieniądze, zupełnie inne życie. Nasze emerytury tego nie pokryją. – Dodała gładząc mnie po głowie.
-Gdybyście wygrali w totka, przeprowadzilibyście się? – Zapytałam z lekkością.
-Z pewnością i kupiłbym sobie w końcu jakiegoś pięknego, sprawnego i bardzo starego mercedesa. – Zaśmiał się dziadek kręcąc głową. Nie dopowiedziałam już nic w tym temacie gdyż uznałam, że i tak ich nie przekonam.  Zjedliśmy kolacje, posprzątaliśmy i wspólnie usiedliśmy na kanapie oglądając telewizję.
-Czy rozwód to coś złego? – Zapytałam w przerwie reklamowej popijając kawę.
-Zależy, jaki jest tego powód. – Powiedziała babcia siedząc w fotelu, na który przeniosła się w trakcie jakiegoś durnego programu.
-Biorąc pod uwagę moją historię… Czy to w porządku, że mam dziwne odczucia przy innym mężczyźnie?
-Kochanie…-babcia ponownie usiadła obok mnie. – Jesteś młoda i wciąż szukasz swojego miejsca na ziemi. Może myślisz, że już znalazłaś. Masz dom, masz prace, masz pasje, ale Twoje prawdziwe miejsce jest właśnie przy tym człowieku, który daje Ci szczęście. Który się o Ciebie troszczy, który o Ciebie dba. Może i jesteśmy z dziadkiem starej daty i niektórych spraw nie rozumiemy…
-Na przykład jak można wychodzić z tyłkiem na scenę i śpiewać o seksie przy czternastolatkach… -wtrącił dziadek.
-To wiemy, że miłości nie odnajduje się od tak, a po ślubie wiele rzeczy się zmienia. Nawet, jeżeli weźmiesz dziesięć ślubów i to właśnie ten dziesiąty Cię uszczęśliwi to ja będę szczęśliwa z Tobą, niezależnie od Twojej przeszłości. Liczy się to jest tu i teraz, a dodatkowo ma wpływ na Twoją przyszłość. – Dokończyła nie zwracając uwagi na dziadka.
-Chciałabym żeby to wszystko było tak piękne jak o tym mówicie. – Zaśmiałam się cicho dopijając herbatę. – Pójdę jeszcze chwile popracować i położę się, dobranoc. – Pocałowałam ją w policzek, a wychodząc z salonu musnęłam skroń dziadka. Pomaszerowałam skrzypiącymi schodami na piętro i weszłam wprost do swojej sypialni utrzymanej w ciemnych barwach. Ściągnęłam z siebie ubrania, poszłam do toalety wziąć szybki prysznic i położyłam się do łóżka z bokserkach i sportowym staniku. Długo nie mogłam zasnąć, nie sięgnęłam nawet po laptopa, aby zajrzeć na pocztę czy też do zleceń. Myśli nie dawały mi spokoju, a serce dziwnie kołatało. Co tak naprawdę siedzi w mojej głowie? Co tak naprawdę mam w sercu? Czego ja dokładnie chce? Masa pytań, brak odpowiedzi.

___
Ostatni rozdział bez Iana. Daliście radę! Tym miłosnym i rodzinnym akcentem chciałabym życzyć Wam zdrowych, wesołych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia! Całuski :*


poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 18

14.06
Sobotni poranek jest zawsze trudny po udanym, piątkowym wieczorze. Stopy od szalonego tańca z chłopakiem Manii bolą mnie do teraz, a powieki wydają się cięższe niż zwykle. Zakładam na ramiona szlafrok i leniwym krokiem schodzę boso do kuchni. Przy stole siedział już Daniel z Lauren i w ciszy jedli śniadanie.
-Co wy tak cicho gołąbeczki? – Zaśmiałam się stając w drzwiach.
-Nie chcieliśmy nikogo budzić. – Zaśmiał się brunet pijąc kawę.
-Kochani. – Rzuciłam siadając przy stole. – Tak mnie nogi bolą…-zaczęłam jęczeć.
-Zaczyna się. – Zaśmiała się moja siostra. – Kawy chcesz? – Zapytała wstając.
-Czemu jesteś dla mnie taka miła? Przyznaj się. – Spojrzałam spod przymrużonych powiek.
-Bo wiem, że jutro wyjeżdżasz, więc mogę się chwilę pomęczyć. – Zaczęła się śmiać nalewając mi napój bogów do kubka.  – Proszę. – Postawiła przede mną i usiadła znów obok swojego chłopaka. Swoja drogą, ile oni się kurde znają?
-Dziękuje. – Skinęłam głową. – Jedziecie dziś ze mną do Matta? Camille wczoraj zapraszała.
-Mamy już inne plany. Przypominam Ci, że ja się z nimi widzę prawie codziennie. – Puściła mi oczko. – Idę pod prysznic.
-Jak Ty z nią wytrzymujesz? – Spojrzałam na Daniela, kiedy Mania zniknęła z mojego pola widzenia.
-Wiesz…też się zastanawiam. – Śmiał się. – Wracasz już jutro do LA?
-Nie. Lecę do Polski, do dziadków. Trzeba trochę zresetować umysł, a gdzie będzie mi lepiej jak nie w pościeli babci z kubkiem kakao? – Spojrzałam na niego. – Też lecę pod prysznic.
-Leć, leć. Ja dokończę gazetę. – Uśmiechnął się.
-Daniel…-zaczęłam stając w drzwiach.
-Tak?
-Dbaj o nią. – Powiedziałam cicho, na co on tylko delikatnie skinął głową uśmiechając się niepewnie.

***
Około 12 wysiadłam z taksówki na osiedlu, na którym mieszkał mój brat. Jest tu wyjątkowo cicho i nienagannie czysto. Podeszłam pod drzwi z mosiężną, ciężką klamką i nacisnęłam na dzwonek i już po chwili otworzyła mi Camille.
-Hej ślicznotko. – Przywitała mnie całując w policzek. – Wejdź. Napijesz się czegoś?
-Mocnej kawy. – Zaśmiałam się ściągając z ramion marynarkę. – Jesteś sama? A gdzie nasz solenizant? – Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zajęłam miejsce na dużej, wygodnej kanapie.
-Wstał z wielkim bólem głowy i chyba serca rano, a potem pojechał do pracy. Tato go wzywał, jakieś standardowe problemy. – Zaśmiała się zastawiając tace z dzbankiem i filiżankami na stoliku.
-Widzę, że praca wre u nich. A myślałam, że mają jakiś chwilowy zastój. – Zaśmiałam się nalewając kawę.
-Mieli, ale na szczęście kryzys zażegnany. Twój genialny brat podpisał kontrakt z jakąś szychą w Europie i firma znów stanęła na nogi. – Uśmiechnęła się stawiając ciastka. – Opowiadaj, co u Ciebie. Myślałam, że zobaczę Cię dopiero na swoim ślubie. – Zaśmiała się siadając na fotelu.
-No wiesz… Sama nie wiem, co robiłam. Praca, próby, wyjazd do Hiszpanii, a teraz to wszystko z Jensenem… Za dużo miałam na głowie, a teraz w końcu miałam powiedzmy pretekst na odpoczynek.
-O co chodzi z tym rozwodem?-Spojrzała na mnie.
-Zdradzał mnie. Milion razy. Nie doliczyłabym się gdyby nie Lauren. Powiedziałam sobie dość, już dostał jedną szansę i zmarnował ją. Nie chce się męczyć i cierpieć, jestem młoda i całe życie przede mną. Na szczęście nie robi mi zbędnych akcji i bez problemu zgodził się na rozwód, podział majątku i wyprowadzkę. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
-To tyle? – Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Niezupełnie. Poznałam kogoś i zapowiadało się na gorący, szalony romans, a tu…psikus. Niedługo jego ślub.
-Czekaj, czekaj…Ian? – Zaśmiała się.
-Skąd wiesz?
-Twoja siostra ma dość…długi język. –Puściła mi oczko. – Opowiadała mi to i owo po powrocie z Hiszpanii. Nie poddawaj się tym bardziej, że on nie jest Ci dłużny i wszyscy są tego świadomi. Może on sam się w tym zgubił? – Przekręciła głowę bacznie mi się przyglądając.
-Może, nie wiem. Nie mam do tego głowy. Na razie chce po prostu odpocząć i delektować się tym, że mam czas dla najbliższych. Jutro lecę do Polski, do dziadków. To będzie chyba najlepszy czas w tym okresie. – Zaśmiałam się lekko popijając kawę.
-No proszę, kto to przyszedł. – Usłyszałam głos swojego brata z przedpokoju. – Zabłądziłaś w drodze do Malibu?
-Wredota. – Skreśliłam go wzrokiem.
-Moje drugie imię. – Puścił mi oczko. – Cześć młoda. – Dodał całując mnie w policzek.
-Kryzys zażegnany? – Zapytałam poprawiając włosy.
-Daj spokój, te spadki na rynku nas wykończą. Na razie jest okej, podpisałem kontrakt z dobrą firmą w Europie i mam nadzieję, że staniemy na nogi. Jednak przydałby się zastrzyk gotówki na podreperowanie budżetu firmowego. – Westchnął odwiązując krawat.
-Mogę jakoś pomóc? – Spojrzałam na niego.
-Jak zostaniesz milionerką, owszem. – Zaśmiał się czochrając mi włosy. – Idę się przebrać, jest obiad? – Spojrzał na Camille.
-Jak ugotujesz, to będzie. – Podsumowała podnosząc ręce w geście bezradności.

***
Po obiedzie mój brat wybrał się na popołudniową drzemkę, a Camille wyszła do sklepu po drobne zakupy. Siedziałam na balkonowym leżaku obracając w dłoni komórkę. Moje myśli ciągle były gdzieś przy Ianie, ale nie wiedziałam czy powinnam zachowywać się dokładnie tak jak wszyscy mi podpowiadają. Wykręciłam jego numer, już za pierwszym sygnałem usłyszałam jego kojący głos.
-Care? W końcu!
-Cześć Ian, nie przeszkadzam? – Zapytałam cicho dłubiąc palcem w swoich jeansach.
-Nie. Co się dzieje? Gdzie jesteś? Czemu się nie odzywałaś?
-Nic się nie dzieję, a co się ma dziać? Chciałam pobyć sama ze sobą, ze swoimi myślami i ułożyć kilka spraw. Jestem u rodziców, a jutro lecę do Polski, do dziadków.
-Na stałe? – Zapytał niepewnie.
-Nie, na kilka dni. Muszę wrócić do Malibu i pozałatwiać kilka spraw. Wiesz rozwód, praca i w ogóle. Co u Ciebie?
-Dobrze, właśnie jestem na planie, musimy dograć kilka scen.
-Mogę zadać Ci pytanie? – Zapytałam cicho patrząc przed siebie.
-Oczywiście, słucham.
-Co do mnie czujesz? Zależy Ci na mnie? Kim dla Ciebie jestem?
-Caroline, co to za pytania? – Usłyszałam zdenerwowanie w jego głosie. – Wiesz jak jest..
-Odpowiedz.
-To, że jestem z Nikki nie zmienia faktu, że jesteś w moim życiu nikim… Pojawiłaś się tak nagle, zmieniłaś wszystko, dałaś nutkę szczęścia i zupełnie innego życia. Kocham Cię, na swój sposób i również na swój sposób zależy mi na Tobie. Kocham Nikki i…czuje, że przy niej mimo wszystko jest moje miejsce.
-Rozumiem, to wszystko. – Starałam się żeby mój głos brzmiał naturalnie.
-Będzie dobrze.
- Jestem głupią realistką, wiesz dlaczego? Życie dużo razy skopało mi dupę, zabierało to, co najważniejsze, kazało zaczynać wszystko od nowa. Właśnie dlatego nie wmówisz mi, że będzie dobrze, bo wole w to nie wierzyć dopóki nie będę mieć pewności, niż ślepo w to brnąć, a potem znów ryczeć ukradkiem, że coś straciłam. Do widzenia Ian. – Zakończyłam rozmowę.
-Wszystko ok? – Usłyszałam za sobą Camille.
-Nie, ale to chyba żadna nowość, co? – Wstałam z leżaka poprawiając koszule.
-Chodź, kupiłam lody. – Uśmiechnęła się delikatnie obejmując mnie ramieniem.

***
-Może powinnaś się tu przeprowadzić? – Zapytał tata siedząc na fotelu z nosem w gazecie.
-Daj spokój…-wywróciłam oczami siedząc pod kocem i pijąc herbatę z miodem i cytryną.
-No co? Już nic Cię tam nie trzyma. Pracowałabyś u nas, masz tu rodzinę. W czym problem? – Spojrzał na mnie.
-Tato…W tym problem, że ja mam swoje życie. Wyjechałam. Usamodzielniłam się. Dokonuje wszystkiego sama i zarabiam na siebie też sama. Mam tam znajomych, mieszkanie i wszystko, co mogę dotknąć i powiedzieć, że w jakimś procencie należy do mnie. Rozumiesz? – Spojrzałam na niego.
-Rozumiem, ale wiesz, że tu zawsze będzie Twój dom i zawsze będziesz mogła tu przyjechać, a kiedy zmądrzejesz nawet wrócić, prawda?
-Wiem. – Uśmiechnęłam się lekko.
-Przyznaj się po prostu, że jest tam ktoś, kto trzyma Cię w LA i nie jest to ani praca, ani dom ani żadna inna materialna rzecz. – Mania spojrzała na mnie bacznym wzrokiem.
-Jest jakiś mężczyzna? Ktoś lepszy od Jensena? – Zapytała mama dolewając wina do swojej lampki.
-Nie do końca. – Zmierzyłam siostrę wzrokiem i opatuliłam się bardziej w koc.
-Ah… to ten, o którym rozmawialiśmy wczoraj? – Przypomniała sobie moja rodzicielka. – Lauren, daj siostrze spokój, to nie Twoja sprawa.
-Nie no owszem nie moja…-powiedziała bezbronnie bawiąc się telefonem.
-Walcz o niego. – Powiedział tata. – Jeżeli ma dać Ci szczęście, walcz.
-Miałabym ogromne wyrzuty sumienia biorąc pod uwagę fakt, że rozbiłabym związek ba…nawet doprowadziła do tego, że długo wyczekiwany ślub nie doszedłby do skutku.
-W życiu możesz kierować się wyrzutami sumienia, strachem albo zdrowym rozsądkiem, możesz podążać za gniewem albo dumą. Ale pewnego dnia, prędzej czy później, pożałujesz tego. Jedyny sposób by nie żałować, to iść za głosem serca. – Powiedziała mama siadając obok mnie. -To prawda, może ci kazać zrobić szalone rzeczy... Jak związać się z osobą, od której zdrowy rozsądek każe trzymać się z daleka. Ale jeśli jeden dotyk, jedno słowo, jedna pieszczota tej osoby budzą w tobie takie emocje, że czujesz jakbyś miała zaraz umrzeć – dodała trzymając mnie za rękę. - To ja wybieram właśnie to.  Życie.  Życie w tej pieszczocie, w tym spojrzeniu, w tym uczuciu. Jesteś mądrą dziewczynką i na pewno sobie poradzisz z tym, ale zrób tak żeby Tobie było dobrze, a nie patrząc na to, co powiedzą inni. – Uśmiechnęła się na pocieszenie przytulając mnie.
-Dziękuje. Kocham Cię. – Powiedziałam. – Was. – Dodałam rozglądając się po pokoju.
-My Ciebie też. – Odpowiedzieli chórem.

__
Jeszcze troche musicie przetrwac bez Iana, dacie radę? :> 






piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 17

13.06

Nie ma to jak obudzić się w rodzinnym domu. W domu, w którym spędziło się beztroskie dzieciństwo i buntowniczy okres dojrzewania. Wszystko jest tutaj w Boise inne. Inne powietrze, inni ludzie i inny zapach kwiatów. Inne słońce, inne niebo i nawet zapach kawy wydaje się być zupełnie inny, a przecież to ta sama kawa, którą pijam w Malibu. Jednak tutaj wydawało się, że świat jest inny. Czas płynie inaczej, a poranne czynności nie przychodzą z większym trudem. Mam wrażenie jakby wszystko stanęło w tej sypialni po moim wyjeździe. Wszystko jest na swoim miejscu, nawet pościel wydaje się pachnieć tak samo, chociaż to nielogiczne i niemożliwe. Zawsze lubiłam ten pokój – na poddaszu, z dala od innych pomieszczeń. Moja własna oaza spokoju. Żaden dzień nie był tym moim wymarzonym jutrem. Nagle zaczęłam żyć w świecie pozbawionym barw i musiałam przyzwyczaić się do szarości dnia. Nie wiedziałam jak się czuje Jensen, czy się uśmiecha. Nie miałam pojęcia jak zmieniło się jego życie, kiedy mnie już w nim nie było. Próbowałam sobie poradzić z przeszywającą tęsknotą i z sercem, które nieustannie wyrywało się w jego stronę. Musiałam oswoić się z porażką, chociaż to było tak bardzo trudne. Serce nie lubi dowiadywać się, że nie jest kochane, nie potrafi się z tym pogodzić. Ono potrzebuje prawdziwych uczuć płynących z obu stron, a nie tylko z jednej. Jednak musiałam jakoś z tym żyć, nauczyć się patrzeć na świat w tej okropnej ciemności, która od dawna mnie otacza. Nie miałam innego wyjścia, przecież w żadnym momencie nie mogłam się poddać. Moi rodzice jeszcze nie wiedzieli o tym, co mnie spotkało. Skłamałam, że Jensen jest na planie i nie mógł przyjechać ze mną. Nie mam pojęcia gdzie jest, ale teraz to i tak nie moja sprawa. Wyjechałam z Malibu bez słowa. Tylko Kate napisałam krótką wiadomość, że wyjeżdżam i żeby się nie martwiła. Wzięłam do ręki telefon, aby sprawdzić, która godzina. Siedem nieodczytanych wiadomości, wszystkie od Iana. „Gdzie się podziewasz? Stoję pod Twoim domem.”, „Care…do cholery, musimy porozmawiać.”, „Caroline…proszę”, „Martwię się…Dlaczego się nie odzywasz?”, „Maleńka…naprawdę mi zależy”, „Zwariuje, jeżeli zaraz się nie odezwiesz…”, „Poddaje się. Mam nadzieje, ze jesteś cała i zdrowa. Tęsknie.”. Westchnęłam ciężko i wszystkie smsy usunęłam, a chwile później już schodziłam schodami w dół.
-Cześć mamuś. – Powiedziałam całując ją w policzek. Nigdy nie mogę się napatrzeć, jaka jest śliczna. Duże, niebieskie i zawsze roześmiane oczy i ciemna, krótka niesforna grzywka opadająca na nie dodawała jej cudownego uroku małej dziewczynki. Jej wiek mogły zdradzić tylko nieliczne zmarszczki wokół oczu.
-Już wstałaś? Kto z Ciebie zrobił takiego porannego ptaszka? – Zaśmiała się stawiając filiżankę kawy naprzeciwko mnie.
-Wiesz. Praca i inne obowiązki mnie tak zmieniły. Widzisz, co ta wyprowadzka robi z ludźmi? – Puściłam jej oczko. – Gdzie tata?
-Musiał pojechać do firmy coś załatwić, ale obiecał, że wróci na obiad. Wieczorem idziemy do restauracji na urodziny Twojego brata.
-Pamiętam. – Uśmiechnęłam się. – Gdzie Mania?
-A jak myślisz? Poszła rano pobiegać i tyle ją widziałam. – Wzruszyła ramionami.
-Cała Lauren. Uciekam pod prysznic.
-A śniadanie? – Spojrzała gniewnie.
-Zjem na tarasie. Kocham Cię. – Pocałowałam ją w policzek i poszłam pod prysznic.

***

-Co robisz? – Zapytała Mania, gdy siedziałam na kanapie z laptopem po południu.
-Projektuje. Muszę oddać projekt do pracy za tydzień. – Westchnęłam. – Co Ty taka wesoła? – Spojrzałam podejrzliwie.
-Daniel przyleci dziś. – Uśmiechnęła się siadając na kanapie obok mnie i biorąc pilota do ręki. – Jak Twoje sprawy?
-Właśnie wysłałam dokumenty rozwodowe do Jensena. Nie wiem czy nie będę musiała się wyprowadzić z naszego domu. – Westchnęłam ciężko wpatrując się w laptopa.
-Co z Ianem?
-Cóż…szykuje się do ślubu. – Ucięłam.
-Boli Cię to co? – Rzuciła krótko bezsensownie przełączając kanały.
-Nie jest mi obojętny. Myślę, że mam w sobie głęboko gdzieś uczucia skierowane do niego zresztą z wzajemnością, ale niestety. Tak to się wszystko ułożyło i trzeba iść dalej.  Nie mogę w to wchodzić głębiej, w końcu on niedługo będzie miał żonę. Nie ma dla nas już przyszłości. – Wzruszyłam ramionami.
-A może by tak pieprzyć konsekwencje? – Spojrzała na mnie. -  Może zaryzykować, stawiając czoła przegranej i po prostu nie myśleć, co będzie dalej. Czy warto? Jak to się skończy? Czy macie szanse? Tak, macie. Siebie na chwilę lub nigdy. Razem tu i teraz lub nigdy. Po co żyć przeciętnym życiem w związkach zanudzających ten świat, jeśli można dać się ponieść uczuciom bez przyszłości? Tylko głupi wierzą, że jeśli coś nie ma przyszłości, to nie ma w ogóle sensu. Wartością związków nie jest ich trwanie samo w sobie, ale to, czego w nich doświadczamy. – Dodała wracając do oglądania telewizji. To przykre, że moja młodsza siostra wydaje się być mądrzejsza ode mnie. Uczeń przerósł mistrza.
-Musisz być taka mądra? – Powiedziałam z przekąsem zamykając laptopa.
-Tak naprawdę to jestem głupią księżniczką. Wiesz kucyki, jednorożce, zamki i te balowe suknie. To moje powołanie… A nie, psycholog związkowy.
-Boże. Naprawdę jesteśmy rodziną? – Zaczęłam kręcić głową. – Idę się przespać, obudź mnie jak będzie obiad. – Powiedziałam znikając w korytarzu. Wbiegłam, co dwa schodki wprost do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżku. W sumie, moja siostra miała sporo racji w tym, co mówiła, ale czy faktycznie mogę dać aż tak się ponieść temu wszystkiemu? Postanowiłam zadzwonić do Jensena i dopowiedzieć kilka rzeczy odnośnie rozwodu.
-Halo? Care? – Usłyszałam w słuchawce.
-Cześć, cała ja. Masz chwilę? – Zapytałam niepewnie.
-Tak, mów. Coś się stało? – Zapytał zaniepokojony.
-Nie, nie. – Uspokoiłam go. – Wszystko ok. Chciałam się zapytać czy odebrałeś dokumenty rozwodowe i czy wszystko jest dla Ciebie jasne.
-Właśnie niedawno odebrałem pocztę. Myślę, że tak, jednak chciałem zapytać, co z majątkiem, tego nie uwzględniłaś w dokumentach.
-Cóż. Nie mieliśmy podpisanej intercyzy, więc prawnie wszystko jest nasze wspólne. Nie chciałam sama tego dzielić, więc postanowiłam, że po przedstawieniu naszego majątku zrobi to sąd. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Daj spokój. Myślałem nad tym i dzielimy wszystko na pół. Zsumujemy nasze konta i podzielimy się, dom w Malibu jest Twój ja i tak wyjadę na stałe stąd. Samochody podzielone. Myślę, że nie ma, co się sądzić o takie drobnostki. – Powiedział poważnie.
-Dobrze, przystanę na to. Kończę już, dziękuje za spokojną rozmowę. – Powiedziałam rozłączając się i wtulając się bardziej w poduszkę, w końcu usnęłam.

***

Siedzieliśmy wspólnie przy stole w jadalni. Dookoła nas unosiły się piękne zapachy kuchni mojej mamy. Nadszedł czas, aby powiedzieć rodzicom o tym, co się u mnie wydarzyło.
-Muszę wam coś powiedzieć. – Zaczęłam powoli upijając łyk wody.
-Jesteś w ciąży? – Rzucił tata krojąc kotleta.
-Nie tato, na szczęście nie. – Zaśmiałam się. – Wystąpiłam do sądu o rozwód.
-Rozwód? – Spojrzała na mnie mama. – Co Ty wygadujesz? Jaki rozwód?
-No wiesz…idziesz do sądu, a oni dają Ci rozwód. No i już nie masz męża i jego nazwiska. Wytłumaczyć Ci na przykładnie? – Zapytałam odstawiając szklankę.
-Nie zgrywaj się Caroline! – Krzyknął ojciec.
-Nie musisz krzyczeć Daniel. – Upomniała go matka. – Dlaczego? Co się stało?
-Jensen mnie zdradzał. Wcześnie także. Dałam mu szanse na ratowanie związku, ale niestety ją także zaprzepaścił. Lauren wysłała mi mnóstwo artykułów z jego zdradami. Czas położyć temu kres, a on…nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie zdradzał, a ja zasługuje na coś lepszego. – Wytłumaczyłam dzióbiąc widelcem w talerzu.
-Dobrze zrobiłaś. – Szepnęła mama całując mnie w czubek głowy. – Na pewno znajdziesz sobie kogoś odpowiedniego na to miejsce, a może już ktoś jest? – Zapytała masując moje ramiona.
-Jest, ale niestety nieosiągalny. Bierze niedługo ślub i tak jakoś…-westchnęłam ciężko.
-Jednak widać, że on także za nią szaleje. Kwestia czasu jak rzuci swoją przyszłą żonę dla naszej Care. – Zauważyła Mania śmiejąc się.
-Jeżeli chcesz możesz wrócić tutaj. – Powiedział tata z wyraźną skruchą w głosie. – Masz tutaj swój pokój i kiedy tylko zachcesz wrócić…-zaczął.
-Wiem tato. – Położyłam dłoń na jego dłoni. – Wiem.

***
Ubrana w limonkową sukienkę przed kolano i srebrne szpilki weszłam pewnym krokiem do lokalu na obrzeżach miasta. Wystrój sali był typowy dla mojego brata – wszystko stonowane w barwach czerni, granatu i szarości oraz eleganckie. Ciężkie kotary na oknach, okrągłe stoliki z bogatą zastawą a na każdym z nich wazon z granatowymi różami. W tle słychać było przyciszoną muzykę a całość oświetlały ciepłe, przyjemne światła.
-Caroline! – Usłyszałam z boku. Oto on. Matthew w całej swej okazałości. Jak zawsze nienaganny garnitur i zadbana, wypoczęta twarz.
-Matt.- Uśmiechnęłam się przytulając do niego. – Świetna sala.
-Dziękuje. Trochę się namęczyłem z przygotowaniami. – Zaśmiał się.
-Wszystkiego najlepszego braciszku. – Podałam mu małe pudełeczko. – Sam najlepiej wiesz, czego chcesz i potrzebujesz. – Dodałam patrząc jak świecą mu się oczka. Od dziecka uwielbiał prezenty i tak jak ja i Mania z tego wyrosłyśmy tak on niestety nie.
-Co to, co to? – Zaśmiał się odwiązując wstążkę. – O matko. – Otworzył buzie. – Zegarek Armaniego? – Spojrzał na mnie.
-Nie wiedziałam czy wolałbyś Armaniego czy D&G, więc zadzwoniłam do Camille i mi pomogła. Mam nadzieje, że Ci się podoba. – Uśmiechnęłam się.
-Kocham Cię. – Pocałował mnie w czoło przytulając mocno. – Lecę do reszty gości, baw się dobrze.
-Zamierzam. – Zaśmiałam się i weszłam w głąb sali szukając mojej bratowej.
-Róże na stole piątym są w fatalnym stanie. Proszę je wymienić dopóki nie ma przy nich gości. – Oto Camille. Despotyczna, twarda babeczka w długiej, czerwonej sukni pokazuje palcem, co trzeba jeszcze zrobić. Zawsze zazdrościłam jej długich i prostych blond włosów do pasa.
-Już krzyczysz? – Zapytałam stając za nią.
-Caroline. – Obróciła się. – Caroline! – Pisnęła rzucając się na moją szyję. To jej druga strona, zawsze ciepła, uśmiechnięta i pozytywnie zakręcona.
-Cała ja! – Śmiałam się. – Pokaż no się, jak ten brat mój o Ciebie dba. – Obróciłam ją. – No może być. Przytyło Ci się, co? Dupsko masz większe. – Zaśmiałam się.
-A no wiesz… Dokarmia mnie. – Puściła mi oczko. – Za to Ty nie wyglądasz najlepiej. Dobrze sypiasz? Gdzie masz Jensena? – Rozglądnęła się za mną.
-To skomplikowane. Złożyłam dokumenty o rozwód. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Dlaczego? – Spojrzała na mnie smutno.
-Wytłumaczę wam kiedyś, nie teraz. – Powiedziałam szybko.
-Dobrze, idź zajmij stolik. – Wskazała palcem. – Przyłącze się za chwilę, idę sprawdzić czy wymienili róże. – Wywróciła teatralnie oczami i odeszła. Poszłam w kierunku wskazanego stolika i usiadłam wygodnie na granatowym krześle. Przyjęcie czas zacząć.