piątek, 29 kwietnia 2016

Rozdział 40

-I co dzwoniłaś do siostry? – Zapytała mama siedząc w salonie i czytając książkę.
-Tak. Powiedziała, że zrobi mi włosy i za niecałe dwie godzinki będzie. Obiecałam jej kolację, co mam jej zrobić? – Usiadłam na poręczy kanapy.
-Możesz podsmażyć bekon i zrobić jajka sadzone albo zrób jej omlety z owocami. Kupiłam dzisiaj świeże prosto z ryneczku i jeszcze babcia dała mi truskawki. Ian przyjeżdża?
-No właśnie nie wiadomo. Wiesz jest na planie i w ogóle to Care nie wie czy uda mu się przyjechać.
-Szkoda. – Powiedziała mama. – Jak z Danielem?
-Tak sobie. – Powiedziałam cicho bawiąc się zegarkiem. – Chyba związek na odległość to nie dla mnie.
-Twojej siostrze też się nie udało, nie popełniaj takiego błędu jak ona. – Zauważyła mama wracając do czytania gazety.
-Wiem, wiem. – Zaśmiałam się, a po chwili zadzwonił telefon stacjonarny. – To ten telefon w ogóle działa? – Spojrzałam na mamę podchodząc do aparatu. – Halo?
-Dobry wieczór z tej strony młodszy aspirant Rey. Czy dodzwoniłem się do państwa Montgomery?
-Tak z tej strony Lauren Montgomery, w czym mogę pomóc?
-Czy Pani Caroline Ackles to Pani rodzina.
-Tak, siostra. – Odpowiedziałam czując jak narasta we mnie niepokój.
-Pani siostra miała wypadek niedaleko Boise River. Obecnie została przewieziona do szpitala St. Nicolas. – Powiedział ze stoickim spokojem.
-Wypadek? O matko. Dobrze, dziękuje za informację. – Powiedziałam roztrzęsiona odkładając słuchawkę.
-Co się stało? –Mama odłożyła czasopismo i okulary.
-Caroline…miała wypadek…zawieźli ją do szpitala. – Powiedziałam wykręcając numer do Camille.
-O mój boże…-powiedziała mama zalewając się morzem łez.

***

-Gdzie do cholery jest ten lekarz? – Camille zdenerwowana chodziła po korytarzu.
-Ian nie odbiera?-Zapytała mama ocierając łzy.
-Nie. Dzwoniłam już tyle razy, ale nic.- Powiedziałam cicho siadając na krześle. Po chwili z sali wyjechało łóżko z czarnym workiem. Moja mama w jednej sekundzie zdążyła zrobić się blada jak ściana podobnie z moją bratową.
-Dobry wieczór. Państwo od Pani Caroline Ackles?
-Tak…-szepnęła mama patrząc na odjeżdżające łóżko.
-Proszę się nie martwić. Pani córka jest na sali. – Położył rękę na jej ramieniu. – Zapraszam do gabinetu. – Ręką wskazał brązowe drzwi. – A więc. Przejdę od razu do konkretów. Pacjentka miała wypadek samochodowy, który bardziej szczegółowo opisze państwu policja. Oczywiście Pani Ackles żyję jednakże kilkakrotne uderzenie głową sprawiło dość duży obrzęk mózgu. W większości przypadków nie jest to śmiertelne jednakże leki na to są szkodliwe i dość silne, ale niestety nie możemy podać ich pacjentce.
-A to dlaczego? – Zapytała oburzona Camille.
-Panie nic nie wiedzą? – Spojrzał na każdą z nas z osobna. –Pacjentka jest w ciąży.
-Ciąża? – Moja mama zrobiła wielkie oczy.
-Tak, początek trzeciego miesiąca. Oczywiście ciąża przebiega prawidłowo, dziecku nic nie grozi, ale na wszelki wypadek zleciłem dodatkowe badania. Wracając do tematu obrzęku mózgu – wprowadziliśmy Panią Caroline w stan śpiączki farmakologicznej i podajemy jej łagodne, nieszkodliwe dla dziecka leki. Tylko w taki sposób możemy uchronić ją od cierpienia i innych komplikacji.
-Ile to potrwa? – Zapytała Camille trzymając moja matkę za rękę.
-Obudzi się, kiedy będzie gotowa. – Uśmiechnął się pocieszająco.

***

-Dobra, dzięki na dziś. – Zbiłem piątkę z reżyserem. – Lecę się przebierać. – Dodałem idąc w kierunku swojej garderoby. Zmęczenie dawało mi się we znaki. Od rana byłem na planie, zegar wskazywał już prawie dwudziestą trzecią. Caroline już dawno jest w Idaho – mam nadzieję, że nie śpi, bo chciałbym jeszcze usłyszeć jej głos. Wziąłem do ręki swoją komórkę, a tam ponad dwadzieścia połączeń od Lauren. Odzwoniłem od razu.
-Halo, Ian? No nareszcie!
-No hej Mania, co się stało? Na planie byłem.
-Caroline miała wypadek. – Powiedziała łkając.
-Co? Żartujesz? Jaki wypadek?
-Samochodowy idioto, a jaki! – Krzyknęła. – Jest w śpiączce farmakologicznej. Nieprzytomna leży na łóżku cała poobijana. – Płakała do słuchawki.
-Przylecę najszybszym lotem. – Powiedziałem od razu przebierając się w między czasie.
-Dzwoń do mnie, Camille odbierze Cię z lotniska.
-Dobrze, dzwoń jakby coś się zmieniło. Do zobaczenia. – Rozłączyłem się i czym prędzej opuściłem plan zdjęciowy. Od razu pojechałem do swojego mieszkania, zabrałem ze sobą walizkę, które nawet nie rozpakowałem i czym prędzej pojechałem na lotnisko. Szczęście mi sprzyja, już o dziewiątej będę w Idaho.

***

-Mamo, nie może mama siedzieć tak przy tym łóżku. – Powiedziała Camille gładząc moją mamę po plecach płaczącą przy łóżku.
-Nie mogę jej tak samej zostawić. – Płakała trzymają Care za rękę.
-Ian przyleci jutro rano. Jedź z Camille do domu. – Powiedziałam przytulając ją. – Zostanę na noc tutaj. Wypocznij, przygotuj pokój Caroline dla Iana, a rano przyjedziecie razem z nim.
-Dobrze. – Powiedziała po chwili wstając. – Dobranoc córeczko. – Powiedziała całując Caroline w czoło, a chwilę potem mnie.
-Jak coś to dzwoń. – Powiedziała Cami przytulając mnie mocno. Usiadłam na fotelu w rogu pokoju i w końcu dałam upust swoim emocją. Nie mogłam patrzeć na moją poturbowaną siostrę, która leży na łóżku i jest nieprzytomna. Łzy zalewały moją twarz z sekundy za sekundę coraz bardziej. Po chwili zadzwoniła moja komórka – to Kate.
-Mania?! Mania, co z Caroline. – Mówiła przejęta.
-Jest nieprzytomna, w śpiączce farmakologicznej. Ma obrzęk mózgu, a tak jest nie ma większych obrażeń. – Powiedziałam cicho ocierając twarz.
-Ian będzie jutro rano, ja przylecę wieczorem. Dobrze?
-Tak Kate. Caroline nie jest sama…
-Kto u niej jest?
-Raczej w niej. Care jest w ciąży, początek trzeciego miesiąca.
-Mówiłam jej, że jest w ciąży to nie słuchała! Niech no tylko się obudzi to tak jej skórę przetrzepie…-obruszyła się od razu.
-Jak my wszyscy. – Zaśmiałam się smutno. – Boję się Kate, strasznie się boję…
-Będzie dobrze młoda. Twoja siostra to silna babka, nie odpuści sobie. –Powiedziała pocieszająco. – Dzwoń do mnie jakby coś się zmieniło, dobrze?
-Pewnie, będę dzwonić. Trzymaj się. – Powiedziałam chowając telefon i ponownie zalewając się łzami.

***

-Cześć mamo. Niech Bob nie przylatuje do Atlanty. Nie mogę się do niego dodzwonić.
-Dlaczego ma nie przylatywać? – Zapytała zdezorientowana.
-Niedługo mam samolot do Idaho. Caroline jest w szpitalu, miała wypadek samochodowy.
-O mój boże. Nic jej nie jest?
-Jest w śpiączce farmakologicznej, tyle wiem. Jej siostra była za bardzo roztrzęsiona żebym zadawał jej pytania. Rano będę na miejscu, więc jak będę coś wiedział to zadzwonię.
-Dobrze synku. Trzymaj się. – Powiedziała zmartwiona. Schowałem twarz w dłoniach. Nigdy tak się nie bałem. Najgorsze scenariusze stają przed moimi oczami. Chciałbym być już w Idaho. W szpitalu, obok mojej królewny. Umieram ze strachu.


25.08

Samolot miał opóźnienie. Oczywiście. Właśnie wtedy, kiedy zależy mi na czasie wszystko się komplikuje. Ląduje chwilę po jedenastej. Na lotniskowej platformie dostrzegam dwie znajome kobiety – Panią Montgomery i Camille.
-Dzień dobry. – Przywitałem się z teściową, a potem pocałowałem w policzek Camille.
-Źle wyglądasz. – Powiedziała Cam biorąc ode mnie podręczną torbę.
-Niewiele spałem, w sumie to w ogóle. – Powiedziałem cicho pakując walizkę do samochodu. – Jakieś wieści?
-Żadnych. Mania dzwoniła rano, że Care wciąż się nie obudziła. – Powiedziała Pani Sylvia siadając do samochodu. W ciszy pojechaliśmy prosto do szpitala.
-Ian. – Mania rozpłakała się na mój widok rzucając mi się w ramiona.
-Cii. Nie płacz. – Szeptałem tuląc ją do siebie. –Nie płacz. – Otarłem jej twarz i ponownie przytuliłem.
-Dlaczego jesteś na korytarzu?
-Akcja serca…zatrzymała się. – Płakała siedząc na krzesełku. – Zaczęli ja reanimować, dawać jakieś zastrzyki. Tak strasznie się boję. – Dodała i wtuliła się w Camille. Strach sparaliżował moje ciało. Nie wiedziałem, co mam robić. Po chwili z sali wyszedł lekarz i trzy pielęgniarki.
-Wszystko dobrze, akcja serca przywrócona. – Powiedział i spojrzał na mnie.
-Ian Somerhalder, narzeczony. – Skłamałem wyciągając w jego stronę dłoń.
-Znam pana z telewizji. – Uśmiechnął się ściskając moją rękę. – Po odwiedzinach zapraszam do siebie. – Poklepał mnie po ramieniu odchodząc. Wszedłem do sali i w moich oczach stanęły łzy. Na łóżku, w śnieżnobiałej pościeli leżała moja księżniczka. Poobijana, z zadrapaniami i siniakami, z obandażowaną głową i ręką podłączona do szeregu różnych, dziwnych urządzeń. Oddychała płytko, ledwo słyszalnie. Przystawiłem krzesło do jej łóżka i usiadłem łapiąc delikatnie jej dłoń. Oszaleje, jeżeli ją stracę. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Jest moim światełkiem, moim przewodnikiem i miłością mojego życia. Bałem się, cholernie się bałem.
-Ian, idź do lekarza. Zostanę z nią. – Do sali weszła jej mama.
-Dobrze. – Powiedziałem cicho wstając. Pocałowałem Caroline w czoło i prosto z Sali wszedłem do gabinetu lekarskiego.
-Proszę usiąść. – Lekarz wskazał mi fotel rozkładając jakieś dokumenty na biuru.
-Jaki jest jej stan? – Zapytałem siadając i nerwowo przeczesując włosy.
-Fatalny. – Powiedział szczerze. – Nie chciałem smucić tych trzech i tak już zatroskanych kobiet. Obrzęk mózgu jest dość mocny. Nie możemy podawać pacjentce silnych leków ze względu na ciąże, dlatego też…
-Ciąże? –Spojrzałem na niego otwierając szerzej oczy.
-Pani Caroline jest w ciąży. Początek trzeciego miesiąca. Gratuluje. – Uśmiechnął się delikatnie. – Wracając do tematu. Śpiączka farmakologiczna ma swoje wady i zalety. Zaleta jest taka, że pacjentka nie cierpi i w spokoju może dojść do poprawy zdrowia, a wada…
-Jest taka, że może się nie wybudzić…-powiedziałem cicho patrząc w swoje dłonie.
-Dokładnie. Jednak mam w rękach dwa ludzkie życia i chce zrobić wszystko, co jest konieczne, aby je uratować. Proszę mi zaufać.
-Ufam. Chciałbym także zadbać o bezpieczeństwo swojej dziewczyny.
-Jak? – Spojrzał na mnie opierając się o fotel.
-Kiedy prasa, media i inni ciekawscy ludzie dowiedzą się, że w tym szpitalu leży ktoś z mojego kręgu nie odpuszczą. To krwiopijcy, rozumie mnie Pan? – Spojrzałem na niego, a on kiwną głową. – Chciałbym załatwić dodatkową ochronę, aby ustrzec moją dziewczynę, rodzinę i państwa przed tymi hienami.
-Oczywiście, to zrozumiałe. Zgadzam się na wszystko.
-Dziękuję. Mogę już wrócić do Caroline?
-Tak. Jakby coś się stało, zmieniło lub cokolwiek będę tutaj.-Wstał podając mi rękę. Uścisnąłem ją i wyszedłem na korytarz. Od razu poczułem na sobie wzrok Sylvi, Manii i Camille.
-I co? – Zapytała Lauren wstając.
-Będę ojcem. – Powiedziałem patrząc na nią. – Będę ojcem.
-Będziesz. – Uśmiechnęła się przytulając mnie, a zaraz po niej jej mama i bratowa. – Lekarz coś Ci powiedział?
-Niewiele. Pewnie to wszystko, co wam. – skłamałem ponownie. – Pójdę do niej. – Powiedziałem cicho zamykając za sobą drzwi.

***

Bratowa Care pożyczyła mi samochód i razem z Manią pojechaliśmy na policję. Cisza wypełniała cały pojazd, ale żadne z nas nie miało nastroju na rozmowy.
-Dzień dobry, szukam młodszego aspiranta Reya. – Podszedłem do okienka.
-Gabinet  14, ostatnie drzwi na prawo.
-Dziękuje. – Odparłem i ruszyłem w kierunku dębowych drzwi z blondynką obok. – Dzień dobry, Ian Somerhalder. Jestem narzeczonym Caroline Ackles, miała wczoraj wypadek.
-A tak, zapraszam. – Powiedział zamykając szafkę z aktami. – Jak czuje się poszkodowana?
-Nic nie czuje. – Burknęła Mania. – Jest w śpiączce.
-Cóż, nic dziwnego widząc samochód po wypadku. – Odparł spokojnie pokazując kolejne zdjęcia samochodu, a raczej resztki samochodu, które zostały po wypadku. Patrząc na zdjęcia zastanawiam się jak ona z tego wyszła, praktycznie bez połamań.
-Jak doszło do wypadku?
-Według ustaleń z miejsca zdarzenia, zeznań świadków i kierowcy tira nie zawiniła Pani Ackles. Tir jechał na czołówkę pańskiej narzeczonej, a dodatkowo nie wyłączył długich świateł, które oślepiły Panią Ackles, która w efekcie chcąc uniknąć zderzenia skręciła gwałtowanie na pobocze. Niestety tir uderzył w tył samochodu odrzucając go, co spowodowało dachowanie prawdopodobnie czterokrotne i uderzenie w drzewo. – Powiedział zerkając na akta.
-Boże. – Powiedziałem chowając twarz w dłoniach.
-Pani Ackles nie była pod wpływem alkoholu ani środków odurzających oraz jechała zgodnie z przepisami obowiązującymi na tym odcinku drogi.
-Oczywiście, że nie była pod żadnym wpływem, bo jest w ciąży. – Odezwała się Mania przekładając zdjęcia między palcami.
-Gratuluje. – Policjant spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Dziękuje. – Odparłem szorstko. – Kiedy będę mógł zabrać rzeczy z samochodu oraz sam samochód?
-Za trzy dni robocze. Śledczy chcą zobaczyć czy samochód był w stu procentach sprawny. Odezwiemy się do Pana w tej kwestii. Proszę podać swój numer. – Powiedział podsuwając mi karteczkę i długopis. Nabazgrałem kilka cyfr i po ówczesnym pożegnaniu się opuściłem z Lauren komendę.
-Mania… muszę Ci Coś powiedzieć. – Powiedziałem, kiedy siedzieliśmy już w samochodzie.
-Słucham?
-Rozmawiałem z lekarzem. Stan Twojej siostry nie do końca jest tak kolorowy jak wspominał wam wczoraj lekarz.
-Jak to? – Uniosła głos.
-Obrzęk jest dość duży. Śpiączka farmakologiczna ma wady i zalety. Niestety… jednak wada jest taka, że Caroline…-zaciąłem się.
-Ian mów, co się dzieje…
-Caroline może się już nigdy nie obudzić. – Powiedziałem zaciskając dłoń na kierownicy.
-Co Ty mówisz…o mój boże. – Popłakała się chowając twarz w dłoniach. – Ian, ja tego nie wytrzymam.
-Cii.. – Przytuliłem ją do siebie. – Damy radę, słyszysz? Damy radę. Razem przez to przejdziemy.
-Ian, a jeżeli ona…
-Nie mów tak. Nie mów. – Powiedziałem cicho gładząc jej plecy.


poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 39

19.08

Dziś jest cudowny dzień. Sobota. Wolny dzień od pracy. Piękne słoneczko grzeję moją skórę, gdy siedzę rano na tarasie i piję poranną kawę czekając na swojego ukochanego. Nie mija pięć minut, a Ian wraca z kuchni z talerzem pełnym przepysznych omletów. Uśmiech nie schodzi nam z twarzy, a sielanka trwa w najlepsze. Jesteśmy szczęśliwi. Po prostu będąc obok siebie. Możemy rozmawiać godzinami albo milczeć. W każdej postaci naszej komunikacji jest nam ze sobą cudownie. Właśnie to jest to, czego szukałam całe swoje życie. Szczęście.
-Znalazłem piękny domek w Ontario. Pięć sypialni, salon z kominkiem, duża kuchnia z jadalnia i ogromny taras wychodzący prosto na widok gór.
-Cudownie. – Uśmiechnęłam się pijąc kawę. – Ja również wpadłam na genialny pomysł.
-No pochwal się, na pewno nie jest bardziej genialny niż mój. – Śmiał się patrząc w ocean.
-Chcę z Tobą zamieszkać.
-Co? – Spojrzał na mnie od razu ściągając z nosa okulary.
-Chcę zamieszkać z Tobą, w Atlancie. Miałeś racje, związek na odległość nie ma sensu. Chcę porozmawiać z moim szefem o przeniesieniu mnie do Atlanty, jeżeli się nie zgodzi – trudno. Rzucę wszystko i po prostu z Tobą wyjadę. – Uśmiechnęłam się.
-Nie wiem co powiedzieć…
-No może, że się cieszysz albo nie. No nie wiem Ian, rusz głową. – Powiedziałam bawiąc się swoimi palcami.
-Oczywiście, że się cieszę. – Powiedział przesuwając się z krzesłem obok mnie. – Naprawdę. – Pocałował mnie delikatnie.
-Jednak nie chce mieszkać w Twoim apartamencie. Wynajmijmy coś innego, a może jakiś mały przytulny domek? To mieszkanie będzie mi tylko przypominać o Nikki, a chce się tego pozbyć z mojej głowy.
-Co tylko będziesz chciała. – Pocałował mnie ponownie. – Co z Twoim domem?
-Sprzedam go, a za te pieniądze kupie Manii mieszkanie w Los Angeles. Moje mieszkanie też ma za dużo negatywnych wspomnień. Chce się tego pozbyć z życia raz na zawsze.
-Wszystko załatwimy. – Uśmiechnął się upijając łyk kawy.

***

-Tak mamo. Właśnie jesteśmy w trakcie przygotowań i jedziemy na uroczystość charytatywną zorganizowaną przez fundację Iana, a potem na galę rozdania nagród.
-Cudownie. Kupiłaś sobie sukienki? – Zapytała mama, która wydawała się być bardziej podekscytowana niż ja.
-Tylko na galę. Długą, niebieską, prostą z odkrytymi plecami. Nie mam co szaleć, zaraz obsmarują mi tyłek w gazecie i w internecie.
-Już widziałam Twoje zdjęcia w gazecie z wczorajszego balu. Wyglądałaś pięknie, a Ian…córeczko, tworzycie śliczną parę. – Pisnęła do słuchawki.
-Często to słyszymy. – Śmiałam się. –Jak dziadkowie?
-Dobrze. Muszę się zaaklimatyzować, ale wydaje mi się, że są strasznie szczęśliwi. Już mają szereg miejsc do odwiedzenia także myślę, że nie narzekają na nudę. Kiedy przyjedziesz?
-Dwudziestego czwartego. Chce przyjechać samochodem, a to jednak prawie czternaście godzin podróży. Nie wiem, o której wyjadę z Malibu i o której dokładnie będę u was.
-Czemu nie lecisz samolotem? Wiesz, co myślę o tak długich podróżach samochodem.
-Będzie mi wygodnie poruszać się po Idaho. Obiecałam dziadkom zakupy i tak dalej, samochodem będzie mi wygodnie.
-No w sumie masz rację, bo tata pojechał w delegację z Mattem i zabrał samochód. – Westchnęła.
-Kiedy wracają?
-Dwudziestego szóstego albo siódmego. Na pewno się zobaczycie.
-Mam nadzieję. Dobrze mamo kończę, bo muszę się wyszykować do końca. Do zobaczenia, kocham Cię.
-Też Cię kocham córeczka, baw się dobrze i pozdrów Iana. – Powiedziała rozłączając się.

***

-Myślisz, że ta sukienka jest odpowiednia? – Zapytała Iana, kiedy wkładaliśmy do mojego samochodu stroje na wieczór. Patrzyłam w odbiciu samochodu na siebie – skromna beżowa sukienka i pudrowo różowe szpilki.
-Wyglądasz ślicznie. – Uśmiechnął się gładząc mnie po policzku i zabierając z rąk moją sukienkę. On nigdy nie miał tego problemu, bo co by nie założył wyglądał idealnie tak jak dziś. Biała zwykła koszula, ciemne spodnie i granatowa marynarka. Jeżeli określić perfekcje jednym słowem będzie to imię – Ian.
-Przestań się tak zamartwiać, to tylko spotkanie charytatywne. Mojej fundacji. –Spojrzał mi w oczy ujmując moją twarz w dłonie. – Nawet w worku będziesz piękna. – Pocałował mnie w nos.
-Dziękuje, pocieszasz mnie strasznie. – Śmiałam się poprawiając kołnierzyk jego koszuli. – Jedźmy już, nie lubię się spóźniać.
-Lubię Twój samochód. Wymienimy się? – Spojrzał na mnie całkiem poważnie odjeżdżając spod domu.
-Nie? – Spojrzałam na niego śmiejąc się. – To moje dziecko.
-Jak to Twoje dziecko, a sypiasz tylko ze mną…sypiasz tylko ze mną, prawda? – Spojrzał na mnie i nie czekając na odpowiedź znów spojrzał na drogę. – No to w sumie jest nasze dziecko.
-To dziecko jeszcze za czasu mojego małżeństwa…
-Nie psuj tej chwili… to nasze dziecko. – Powtórzył głośno, a po chwili zaczął się śmiać jak psychol.-Mojeee. – Krzyknął gryząc kierownice.
-Ja pierdole. – Podsumowałam łapiąc się za głowę. – Z kim ja jestem…
-Ze mną. – Uśmiechnął się słodko. –Narzekasz?
-Nie no co ty. – Wygładziłam sukienkę.  – Na Ciebie? Nigdy.
-No ja myślę. – Pokiwał mi palcem i wjechał na autostradę. – Nie chce wracać do Atlanty, bez Ciebie. – Powiedział cicho kładąc dłonie na moim udzie.
-Ja też, ale to tylko kilka dni i znowu do mnie wrócisz. – Powiedziałam gładząc jego knykcie.
-Mam nadzieję, że szybko to zleci. – Westchnął patrząc przed siebie.

***

-Nie mogę odciągnąć od Ciebie wzroku. – Szepnął mi Ian na ucho, gdy wieczorem siedzieliśmy na gali. Na ten wieczór założyłam sukienkę, o której wspominałam mamie. Widok Iana w garniturze sprawiał, że dostawałam bzika na jego punkcje.
-To nie odciągaj. – Śmiałam się patrząc na scenę.
-Ciężko mi. – Pocałował mnie w policzek i rozsiadł się wygodnie. –Wszyscy w mojej fundacji są Tobą zachwyceni. Mówią, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką przyprowadziłem.
-Spadaj, co? – Fuknęłam na niego obrażona.
-Przecież to komplement! – Bronił się, a po chwili złapał za rękę i pocałował.- Żartuję, nie mówili, że jesteś najpiękniejsza. To tylko moje, skromne zdanie.
-Wykończysz mnie.
-O tak, z pewnością. Dziś w nocy. – Puścił mi oczko. Cały Ian, tylko świństwa mu w głowie.


24.08

-Nie chcę lecieć. – Powiedział Ian, gdy na lotnisku przytulał mnie do siebie.
-Wiem. –Szepnęłam gładząc go po plecach. –Szybko minie.
-Uważaj na siebie, dobrze? – Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał w oczy. – Ty płaczesz?
-Bo ja już tęsknie. – Pociągnęłam nosem trzymając dłonie na jego biodrach. – Będę uważać.
-Oj chodź tu misiu. – Zaśmiał się tuląc mnie do siebie mocno. – Będę pisał i dzwonił, a wieczorem porozmawiamy na skypie dobrze?
-Tak. – Odparłam. – Leć już.
-Kocham Cię. – Podniósł moją głowę za brodę. – Bardzo.
-Ja Ciebie też. – Powiedziałam robiąc dzióbek. Pocałował mnie czule gładząc po policzku. – Na razie mała. – Musnął moje usta ostatni raz i biorąc walizkę odszedł w kierunku bramek. Poczekałam aż zarys jego pleców w szarek koszulce zniknął z mojego pola widzenia i opuściłam teren lotniska. Wrzuciłam swoją torebkę na tył samochodu i zakładając okulary usiadłam za kierownicą. Czułam ogromną pustkę. Nie pamiętam, kiedy rozdzieliłam się z Ianem na tak długi okres czasu. Dobra może te kilka dni to nie jest jakaś wieczność, ale w końcu jakby nie patrzeć od dnia jego ślubu byliśmy cały czas razem. Ostatnie cztery dni spędziliśmy na wspólnym czasie tylko we dwoje. Jedliśmy wspólnie śniadanie, sprzątaliśmy, gotowaliśmy obiad, który potem jedliśmy na tarasie wsłuchując się w szum fal. Potem zajmowaliśmy się pracą jednak wciąż ze sobą rozmawialiśmy. Wieczorami jedliśmy wspólnie kolację popijając piwem, a gdy słońce zachodziło za horyzont biegaliśmy po piasku wrzucając się wzajemnie do oceanu. Te beztroskie chwile upewniły mnie w tym, że związek z Ianem to najpewniejsza rzecz w moim życiu. Jestem pewna nas i tego, że tworzymy idealny duet. Rozumiemy się bez słów, a gdy się nie zgadzamy szukamy kompromisu. Mamy takie same poglądy na wiele spraw, a gdy tylko coś nas różni dyskutujemy przekazując sobie szereg argumentów. Oczekujemy od siebie niewiele, ale każdy z nas daje maksimum siebie, co jest na swój sposób cudowne. Przeglądaliśmy już oferty mieszkań i domów, kilka wpadło nam w oko. Już na niektóre pomieszczenia mam zrodzony pomysł w głowie, a Ian w ogóle tego nie krytykuje mało tego – dodał także swoje propozycję. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem i za nic w świecie nie mogłam sobie wymarzyć lepszego życia. No i najważniejsze, dwudziestego sierpnia odbyła się sprawa rozwodowa, ale oczywiście Jensen się na niej nie pojawił więc wciąż byłam Panią Ackles…

***

-Halo, halo. Odbiór. – Powiedziałam, kiedy po kilku godzinach jazdy postanowiłam po drodze zadzwonić do swojej przyjaciółki.
-Halo, halo. 07 Zgłoś się. – Zaśmiała się. – Co tam?
-Właśnie jadę do Idaho. Mam za sobą już 7 godzin jazdy samochodem i mam po dziurki w nosie. – Westchnęłam ciężko.
-O której wyjechałaś?
-Po siódmej, bo akurat odwiozłam Iana na lotnisko.
-Ah, Ty także dziś to przechodziłaś. – Zaśmiała się smutno. – Matt leciał po dziewiątej.
-Masakra. Jak tam sprawy się układają?
-Dobrze. Kiedy brunet będzie miał wolne to chce przedstawić mi swojego syna. Jestem strasznie zdenerwowana. Wiesz, że nie mam doświadczenia z dziećmi. Jak ja sobie dam radę?
- Nie panikuj. – Uspokoiłam ją. – Poradzisz sobie. Nie bądź jakoś uciążliwie miła, a wszystko będzie dobrze. Zadawaj pytania, odpowiadaj na pytania dziecka – to ciekawskie bestie.
-Skąd ty masz niby taką wiedze? – Zapytała zaciekawiona.
-Siostrzeniec Iana trochę mnie pomęczył, ale nazywa mnie ciocią, więc chyba skradłam mu serce. – Śmiałam się. – Postanowiłam coś.
-Cóż to takiego?
-Wyprowadzam się do Atlanty.
-Jak to? – Obruszyła się. – A ja? Praca? Szkoła?
-Ty zawsze będziesz. Czy w LA czy w Atlancie. Co do pracy to chce przekabacić szefa żeby przeniósł mnie, a jak nie to znajdę coś innego. Szkoła? I tak nie mamy czasu do niej chodzić. Ostatni raz tańczyłam na koncercie w Hiszpanii. Jeżeli będę chciała to przecież w Atlancie też są szkółki.
-No rozumiem, ale nie szkoda Ci zostawiać to wszystko?
-Nie. Zaczęłam nowy etap w życiu. Chce spróbować. Poza tym…Ty będziesz żyć z Mattem na odległość?
-Nie rozmawialiśmy o tym szczerze mówiąc. – Zastanowiła się chwilę. – Rozumiem Cię, ja chyba nie zniosę tego, że go nie ma. Dziękuje! Gdyby nie Ty w życiu bym o tym nie pomyślała.
-Nie ma za co, może będziemy sąsiadkami? – Śmiałam się. –Kończę, bo widzę jakiś bar na poboczu. Muszę wypić kawę i zadzwonić do Iana. Trzymaj się, buziaki.
-Uważaj na siebie. Ciao! – Rozłączyła się. Zaparkowałam samochód na niewielkim parkingu i weszłam do środka.
-Kawę na wynos poproszę. Biała z cukrem. – Powiedziałam przy kasie i wykręciłam numer do Iana. Odebrał po którymś sygnale z rzędu. – Co robiłeś? – Zapytałam podejrzliwie.
-Miałem charakteryzację. – Zaśmiał się. – Gdzie już jesteś?
-Przekroczyłam granicę Nevady. Całkiem sprawnie, co?
-Owszem. Nie jesteś zmęczona? Dobrze się czujesz?
-Tak. Zatrzymałam się na kawę i żeby do Ciebie zadzwonić. Chciałabym być już w Idaho. – Westchnęłam. – Dziękuje. – Powiedziałam do pracownika baru, który podał mi kawę. – Wracam do samochodu i jadę dalej. Nie przeszkadzam Ci już.
-Nigdy nie przeszkadzasz. Kocham Cię i tęsknie. Uważaj na siebie.
-Oczywiście, do widzenia Panu. – Zacmokałam w telefon i wskoczyłam do samochodu. Jeszcze niecałe siedem godzin i będę w domu.

***

-Cóż to takiego się stało, że dzwonisz i specjalnie dla ciebie musze wyciszyć muzykę, aby słyszeć Cię z głośników w moim samochodzie?
-Jesteś niemiła i nasikam Ci do łóżka. – Powiedziała oburzona Mania. – Za ile będziesz?
-Nie podchodź do mojego łóżka, wiesz bzykałam się w nim z Ianem…-śmiałam się. – Za jakieś dwie godzinki według GPSu, ale myślę, że szybciej. Co jest?
-Wychodzę wieczorem z Jo i chciałam żebyś zrobiła mi włosy…
-Jo przyjechała?
-Tak, dziś rano i idziemy do pubu na piwko. Dołączysz się?
-Nie. Padam, od rana jestem w drodze. Dobra jak przyjadę to zrobię Ci włosy.
-Dobrze, to ja Ci nie nasikam do łóżka. – Śmiała się. – Ian kiedy przyjedzie?
-No właśnie nie wiemy czy wpadnie do Idaho czy nie, więc ciężko mi powiedzieć, ale może Ty wrócisz ze mną? Przyjedziesz do mnie na kilka dni?
-Całkiem dobra opcja. Pogadamy jak wpadniesz, przygotuje Ci kolację.
-Dzięki siostra, buziaki. – Jednym przyciskiem na kierownicy wyłączyłam ją i znów w moich głośnikach poleciała muzyka. Stukałam palcami w kierownice według rytmu śpiewając sobie pod nosem. Myślałam czy nie zadzwonić do Iana, ale jednak zadzwonię jak już będę w domu. Jechałam przez ciemny las. Mrok wydawał się być tutaj jeszcze bardziej ciemny. Jechałam spokojnie, nie śpiesząc się, gdy z naprzeciwka zobaczyłam rozpędzonego tira. Jego długie światła raziły mnie po oczach. Wiedziałam, że już nic nie zrobię. Skręciłam gwałtownie kierownicą na pobocze. Samochód uderzył w mój tył. Ostatnie co pamiętam to ból, trzask szyby i drażniący dźwięk klaksonu.. obie.  tira. e Ty wrócisz ze mną? ików w moim samochodzi



czwartek, 21 kwietnia 2016

Rozdział 38

17.08
W końcu w domu! Przeprowadzka dziadków poszła jak po maśle – nie spodziewałam się, że tak sprawnie wszystko nam się uda. Wróciliśmy wczoraj wieczorem i od razu poszliśmy do łóżka. Zamiast odpocząć przez te wszystkie dni mam wrażenie, że jestem bardziej zmęczona niż przed wyjazdem. Jest piętnaście po siódmej, a Ian wciąż słodko śpi. Nawet nie mrugnął, gdy zadzwonił mój budzik. Wyszłam po cichu z pokoju i poszłam od razu do łazienki. Szybki prysznic od razu postawił mnie na nogi. Nie zdążyłam zjeść ani śniadania ani wypić kawy. Zostawiłam tylko karteczkę na stole i z uśmiechem na twarzy ubrana w jeansy, beżową koszulkę i marynarkę założyłam pudrowe szpilki i wyszłam z mieszkania.

***

Obudził mnie świeży powiew wiatru. Jak zawsze Caroline otworzyła okno i wyszła z pokoju. Przeciągnąłem się i zerknąłem na telefon. Dziesiątka. Matko boska. Kiedy ja ostatnio tak długo spałem? Care już dawno jest w pracy. Leniwie podreptałem do kuchni. Na stole leżała karteczka, wziąłem ją do ręki i wesoło się roześmiałem.

„Instrukcja obsługi MNIE:
1.Często przytulać.
2.Odprowadzać do domu.
3.Całować mocno.
4.W autobusie wziąć mnie na kolano.
5.Czule mówić do mnie „Kocham Cię”.
6.Wiedzieć, że ja mam zawsze rację.
7.Kochać mnie bezinteresownie.
8.SMSować ze mną wieczorami.
9.Być blisko kiedy tego potrzebuję.
10.Komplementować mnie.

To nie takie trudne Somerhalder, hm? Kocham Cię, C.”

Cała Caroline. Śmiałem się dłuższą chwilę, ale nie byłbym sobą gdybym nie wywinął jakiegoś psikusa swojej ukochanej.

***

Dzień dłużył mi się strasznie. Miałam tylko dwa zlecenia, które już udało mi się wykonać. Szefa nie było, a więc nie mogłam mu przedstawić planów odnośnie hotelu na Florydzie. Killian też był w delegacji. Siedziałam i patrzyłam bezinteresownie w monitor. Moją nudę przerwała dzwoniąca komórka – Kate.
-Halo?
-No cześć! Wróciliście już? – Zapytała wesoło.
-Tak, wczoraj wieczorem. Wybacz, że nie zadzwoniłam, ale wróciliśmy późno i od razu poszliśmy spać, a dziś oczywiście musiałam iść do pracy. –Westchnęłam.
-To cudownie! Dziś wieczorem zapraszam was na kolację.
-Mm, brzmi pysznie. – Śmiałam się. – Kupie wino.
-Czerwone i słodkie, pamiętaj! Do zobaczenia, buziaczki.
-Buźka! – Rozłączyłam się, a po chwili wybrałam numer Iana.
-Właśnie miałem do Ciebie dzwonić. –Usłyszałam w słuchawce. –Jadę spotkać się z Mattem i przy okazji kupię nam coś na obiad. 15 Ci pasuje?
-Właśnie miałam Ci mówić, że o 20 Kate zaprosiła nas na kolację, kup jeszcze czerwone i słodkie wino. – Zaśmiałam się.
-Oczywiście. Uciekam, bo jestem spóźniony. Kocham Cię.
-Ja Ciebie też, buziaki. – Rozłączyłam się. Zerknęłam na zegarek. Jeszcze godzina i będę mogła opuścić biuro.

***

Weszłam do domu chwilę przed piętnastą. Odstawiłam torebkę, odwiesiłam marynarkę na haczyk. Słyszałam jak Ian bierze prysznic, więc weszłam do salonu. Na stole stał wazon z kolorowymi kwiatami i kartka, którą zostawiłam mu rano. Roześmiałam się czytając jego odpowiedzi.

„Instrukcja obsługi MNIE:
1.Często przytulać.
Myślę, że tę kwestię mamy z głowy.
2.Odprowadzać do domu.
Kochanie, przecież ja mieszkam z Tobą.
Mogę podprowadzać Cię do lodówki, co Ty na to?
3.Całować mocno.
Mm, podoba mi się ten pkt.
4.W autobusie wziąć mnie na kolano.
Jeździmy samochodem, poza tym to Ty
możesz coś wziąć…do ręki…na czerwonym świetle ;)
5.Czule mówić do mnie „Kocham Cię”.
Pss…Kocham Cię!
6.Wiedzieć, że ja mam zawsze rację.
Nawet jak nie masz racji to i tak masz rację, że masz rację, gdy nie masz racji?
 Okej to trochę skomplikowane…
7.Kochać mnie bezinteresownie.
Mam w tym interes… robisz cudowne naleśniki!
8.SMSować ze mną wieczorami.
Nawet jak siedzę koło Ciebie? Skoro sobie tego życzysz…
9.Być blisko kiedy tego potrzebuję.
Jestem zawsze jak nie możesz odkręcić słoika, spisuje się, co?
10.Komplementować mnie.
Wcale nie masz tak grubego tyłka! :*

Owszem Pani Somerhalder, to nie takie trudne. Chyba dam sobie radę. Kocham Cię, I”

-Cześć. – Przytulił mnie od tyłu. – Widzę, że przeczytałaś moje poprawki.
-Jesteś niemożliwy. – Śmiałam się odwracając do niego. Z włosów kapała mu woda, twarz była idealnie ogolona, a na sobie miał tylko krótkie, luźne spodenki.
-Słyszałem to wielokrotnie. – Pocałował mnie w nos. – Głodna?
-Owszem. – Uśmiechnęłam się kładąc głowę na jego ramieniu. – Co dobrego kupiłeś?
-Dziś kuchnia azjatycka. – Przytulił mnie do siebie.
-Mój ideał. – Pocałowałam go w żuchwę i grzecznie poszłam za nim do kuchni.
-Wpadłem na genialny pomysł. – Powiedział Ian siadając przy stole.
-Zamieniam się w słuch. – Uśmiechnęłam się siadając naprzeciwko.
-Co powiesz na wyjazd…teraz wyobraź sobie…My…Kate i Matt…Mania i Daniel…Kat i Mikel…Paul i Pheobe…Ontario…Śnieg…Góry…Narty…Piękny domek…Tydzień przy cudownym kominku…
-Jadę! – Powiedziałam od razu.
-Kochanie, poczekajmy na śnieg. – Śmiał się jedząc. –Myślę, że koniec listopada, a początek grudnia.
-Genialny pomysł. – Puściłam mu oczko.

***

-W końcu jesteście! – Powiedziała Kate otwierając nam drzwi.
-Wybacz. – Powiedziałam wchodząc do środka w pięknej, zdobionej czarnej sukience i wysokich butach. – Straszne korki, a do tego taksówka przyjechała o 15 min później. Proszę wino.
-Cześć. – Uśmiechnął się Ian do niej, całując ją w policzek.
-Ten szaliczek gustownie pasuje do tych spodni. – Uśmiechnęła się zamykając drzwi. – Zapraszam, zapraszam.
-Cześć Caroline. – Uśmiechnął się Matt przytulając mnie. – Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuje. – Odwzajemniłam uśmiech.
-Ej, ale biała koszula pasuje, co? – Śmiał się Ian idąc za moją przyjaciółką.
-Jak najbardziej modnisiu. – Śmiała się krzątając po kuchni.
-Mam nadzieję, że jesteście głodni. Kate zrobiła przepyszną zapiekankę. – Powiedział Matt odstawiając krzesło, abym usiadła. – Trochę jej pomagałem, ale to totalna Zosia samosia.
-Skąd ja to znam…-śmiał się Ian siadając obok mnie. –Naprawdę ślicznie wyglądasz. – Położył rękę na moim udzie całując mnie delikatnie.
-Dziękuje. – Uśmiechnęłam się kładąc dłoń na jego dłoni.
-Wina? – Zapytał Matt zerkając na mnie.
-Poproszę, ale nie dużo. Jakoś dziwnie się dziś czuję.
-Może będziesz chora? – Zapytała Kate nakładając na talerze zapiekankę.
-Możliwe. Ostatnio miałam intensywny czas, podróże, stres. – Uśmiechnęłam się. – Dziękuje. – Dodałam biorąc od niej swój talerz. – Rzeczywiście pyszna.
-Dam Ci potem przepis. – Puściła mi oczko. – Tak naprawdę zaprosiliśmy was, aby coś wam ogłosić. – Uśmiechnęła się zerkając na swojego partnera.
-Zamieniamy się w słuch. – Powiedział Ian obejmując mnie ramieniem
-Zaręczyliśmy się! – Pisnęła Kate pokazując mi pierścionek.
-O mój boże! – Zakryłam usta. – Jezu jaki piękny! – Powiedziałam i od razu wstałam przytulając ją.
-Gratulacje stary. – Śmiał się Ian zbijając piątkę z Mattem. – Współczuje…-pokiwał głową patrząc na Kate. – Żartuję. – Dodał po chwili ze śmiechem i przytulił ją.
-Miałaś rację. – Powiedział Matt mi na ucho, kiedy go przytulałam. – Ona jest tą kobietą, która zasługuje na prawdę.
-Dobry wybór. – Pocałowałam go w policzek. –Dbaj o nią.



18.08
-No nie uwierzysz, Kate się zaręczyła! – Pisnęłam rozmawiając z siostrą przez telefon. –Tak z dnia na dzień. Cieszy się jak gwizdek, a ja razem z nią. Pierścionek piękny. Delikatny, skromny, ale ma w sobie jakiś błysk, że przyciąga wzrok. – Zaśmiałam się.
-Opowiadała Ci jak to zrobił?
-Tak! Słuchaj, zabrał ją jachtem na rejs po oceanie, a tam na jachcie kolacja, świece, wino. Romantyczny nastrój, świetne humory no i w końcu uklęknął przy niej jak prawdziwy dżentelmen i wyjął pierścionek. Podobno tak się rozpłakała…
-Płakała?! Kate płakała?!
-Też byłam w szoku! Podobno wyła jak szalona i nie mogła z siebie słowa wydusić. – Śmiałam się, a moja siostra zaraz po mnie. -Wiesz… myślałam, że będą mieli kryzys w związku. W końcu Matt ma dziecko i nie sądziłam, że Kate to zniesie, ale stwierdziła, że nie ma, po co wracać do przeszłości. Bardzo dobre podejście, co?
-Jestem w szoku, że ona jest aż taka mądra! – Śmiała się Mania. – Kiedy ślub?
-Nie pytałam. Myślę, że nie będą się z tym śpieszyć, ale już umówiłam się z nią, że po powrocie z Idaho jedziemy mierzyć sukienki ślubne!
-Weź, a to nie przynosi pecha?
-Nie…chyba. Kurczę wygoogluje to potem. – Śmiałam się, a widząc Iana w drzwiach uśmiechnęłam się szeroko. – Dobra siostra kończę, bo mój Romeo w końcu się obudził.
-Okej. Informuj mnie na bieżąco.
-Jasna sprawa! Papapa. – Rozłączyłam się. – Cześć skarbie.
-Witam Panią. Pani śmieszki obudziły mnie. – Ziewnął i spojrzał na mnie. – Dlaczego Pani jest tak skąpo ubrana? – Zmierzył mnie wzrokiem, gdy siedziałam na kanapie tylko z bieliźnie i w szlafroku zarzuconym na ramiona.
-Miałam się ubierać, ale Mania zadzwoniła. – Uśmiechnęłam się. – Głodny? W kuchni czeka na Ciebie śniadanie i kawa.
-Głodny, ale nie koniecznie jedzenia. – Zamruczał podchodząc do mnie.
-Na co ma Pan ochotę?
-Na Panią. – Powiedział krótko całując mnie namiętnie.
-Spóźnię się do pracy. – Powiedziałam między pocałunkami leżąc pod nim.
-Załatwię to szybko. – Ugryzł mnie w szyję, a ja totalnie odpłynęłam.

***

Wpadłam do firmy kwadrans po dziewiątej. Na ladzie już czekały klucze do mojego gabinetu. W biegu wzięłam je w garść i pobiegłam w kierunku swojego miejsca pracy.
-W końcu jesteś. – Do gabinetu zajrzał Killian. –Szefa nie ma jeszcze wiec Ci się upiekło. 9:30 Zebranie w Sali konferencyjnej. Kawy?
-Poproszę. – Uśmiechnęłam się do niego ściągając marynarkę. Czerwone, nowe szpilki strasznie uciskały mi stopy, ale czego się nie robi żeby wyglądać pięknie.
-Proszę. – Przyszedł po chwili z dużym kubkiem napoju bogów. – Świetnie wyglądasz.
-Dziękuje i dziękuje. – Zaśmiałam się upijając łyk. – Mm pyszna.
-Co słychać? – Zapytał siadając na fotelu i odpinając marynarkę.
-W porządku. Dużo się dzieje, ale cieszę się strasznie. – Uśmiechnęłam się. – Co u Ciebie?
-Trochę słabiej. Moja mama choruje, ale wszyscy jesteśmy dobrej myśli. No i staramy się z Charlotte o dziecko. – Odwzajemnił mój uśmiech.
-Przykro mi z powodu Twojej mamy. – Powiedziałam smutno. – No i trzymam kciuki za waszego potomka.
-Czas na Ciebie i Twojego potomka. – Śmiał się puszczając mi oczko.
-Na razie nie planuje. – Pokazałam mu język.
-Uciekam do siebie, widzimy się na zebraniu. – Powiedział opuszczając moje biuro. Zaśmiałam się za nim kręcąc głową – cały House. Był młodszy ode mnie, ale miał w sobie potencjał. Wykręciłam numer do swojej przyjaciółki.
-Słucham Ciebie Caroline…-powiedziała oficjalnie, a po chwili roześmiała się.
-Witam. Mam kilka pytań odnośnie Pani planów na przyszłość. Czy udzieli mi Pani kilka odpowiedzi? Mam całe pięć minut. – Zachichotałam.
-Oczywiście, że poświęcę Pani 5 min.
-Czy planuje Pani ślub?
-Tak.
-Z Panem Mattem?
-Tak.
-Kiedy?
-Maksymalnie pół roku.
-Dziękuje za odpowiedzi, jadę szukać sukienki. – Śmiałam się. – Tak na poważnie. Cieszę się strasznie.
-Ja też! Myślałam, że zostanę starą panną z kotem, winem i wibratorem. – Zaśmiała się. – Czas na Ciebie.
-Ianowi to powiedz. Mój palec jest gotowy na ten ciężki, drogi pierścionek. – Śmiałam się. – Muszę schudnąć do Twojego ślubu, wszyscy mówią mi, że przytyłam i wiesz co? Mają kurde rację…
-Może jesteś w ciąży?
-Co? – Wyprostowałam się. –Nie, to nie możliwe. Miałam przecież okres.
-Kiedy?
-No…yy…muszę spojrzeć do kalendarza. Nie mam pamięci do dat! – Wybroniłam się. – Lecę na przeklęte zebranie.
-Zrób test! – Usłyszałam, kiedy zakańczałam połączenie. Ja w ciąży? W życiu. Wyrzuciłam tę myśl z głowy i udałam się w stronę sali konferencyjnej poprawiając swoją elegancką bluzeczkę w panterkę.

***

Uroczystość charytatywna odbywała się prawie dwie godziny od mojego domu. Piękna, przytulna a jednocześnie ogromna restauracja zapraszała swoim wnętrzem. Masa ludzi, jednych kojarzyłam, a innych zupełnie nie znałam. Zgodnie z zaproszeniem założyłam białą sukienkę z przedłużanym tyłem i beżowe koturny. Wieczór był przyjemnie ciepły, więc tym bardziej podziwiałam wszystkich mężczyzn w garniturach. Ian stał tuż obok mnie w ciemnych spodniach, białej koszuli i szarej marynarce trzymając mnie za rękę. Nie denerwowałam się mimo, że co rusz czułam na sobie odbicie lampy błyskowej. Usiedliśmy przy jednym z okrągłych stolików tuż obok Kat Graham i jej przyjaciółki.
-Promieniejesz. – Szepnęła Kat uśmiechając się szeroko.
-Dziękuje. – Uśmiechnęłam się szczerze trzymając w rękach dłoń Iana, który rozglądał się dookoła.
-Kiedy będziesz w Atlancie? Musimy iść na jakiegoś drinka.
-Nie mam pojęcia. Dwudziestego czwartego jadę do Idaho i nie mam pojęcia ile mi tam zleci. Mówił Ci Ian o Ontario?
-Nie, nic nie wspominał. Nie rozmawialiśmy ze sobą.
-Wszystko Ci opowie, wpadł na genialny pomysł. – Uśmiechnęłam się, a po chwili z głośników dobiegł głos prowadzącego. Cała impreza miała charakter rozrywkowy i można nawet powiedzieć, że zabawne. Aukcje, zbiórka pieniędzy, zawody, a wszystko w szczytnym celu. Blisko godziny dwudziestej drugiej zebrani goście tańczyli na parkiecie w rytm cudownych, starych utworów.
-Mogę prosić Panią do tańca? – Zapytał Ian ściągając marynarkę.
-Co? Mnie? Ja nie tańczę. – Zaprotestowałam popijając sok.
-Nie daj się prosić. – Zaśmiał się całując moją dłoń. Zachęcił mnie swoim uśmiechem i barwnym spojrzeniem. Niepewnie poszłam za nim na środek drewnianego parkietu, kiedy z głośników poleciał jeden z piękniejszych hitów Beyonce – Listen.
-Chyba nie muszę Ci pokazywać jak się tańczy. – Śmiał się kładąc dłoń na moich plecach.
-Nie trzeba, ale dziękuję za chęci. – Śmiałam się kładąc rękę na jego ramieniu i patrząc jak nasze dłonie z drugiej strony splatając się w jedność. Zaczęliśmy wspólnie wirować po parkiecie w takt melancholijnych słów mulatki.
-Tańczymy chyba pierwszy raz, prawda? – Zauważył po chwili.
-Nasz pierwszy taniec miał się odbyć na Twoim weselu. –Zaśmiałam się, a on ze śmiechem obrócił mnie wokół własnej osi i ponownie złapał w poprzednią pozę.
-Cieszę się, że to wszystko tak się potoczyło.
-To znaczy? – Spojrzałam na niego.
-Gdybyś tyle się o mnie nie starała nie wiem czy uwierzyłbym w to, że Ci zależy. Teraz chociaż mam pewność. – Uśmiechnął się.
-Wiesz jak się namęczyłam? –Zapytałam ponownie się okręcając. – W niektórych momentach chciałam już zrezygnować.
-Co Cię powstrzymało?
-Ty. Pojawiałeś się znienacka no i moja rodzina, która motywowała mnie do działania. – Spojrzałam mu w oczy. – Niczego nie żałuję, wygrałam los na loterii.
-Mogę powiedzieć to samo. – Uśmiechnął się. – Kocham Cię i jestem tego pewny na milion procent.
-Mam nadzieję, że tak będzie już zawsze. – Oparłam głowę o jego ramie.
-Będzie, obiecuję. – Pocałował mnie w ramie.

środa, 13 kwietnia 2016

Rozdział 37

10.08
-Czy Twoi dziadkowie mówią po angielsku? – Ian zadawał kolejne pytanie, gdy w taksówce jechaliśmy z lotniska do domu moich dziadków.
-Oczywiście i po niemiecku. Nie martw się, na pewno się dogadacie. – Uśmiechnęłam się łapiąc go za rękę. Odwzajemnił mój uśmiech i przyglądał się krajobrazom za oknem. Wyczuwałam jego zdenerwowanie, chociaż nie wiedziałam, dlaczego gdyż przez spotkaniem z moimi rodzicami był wyjątkowo pewny siebie. Dwadzieścia minut później wchodziliśmy już do domu dziadków. Zmęczenie zdecydowanie dawało nam się we znaki.
-Wchodźcie, wchodźcie. Zostawcie walizki, obiad zrobiłam. –Babcia jak zwykle cieszyła się na mój widok. Ściskała mnie i całowała w policzki.
-Babciu, dziadku to jest Ian. – Uśmiechnęłam się obejmując bruneta w pasie. Dał babci kwiaty, a dziadkowi jakiś drogi trunek uśmiechając się najcudowniej pod słońcem. Po krótkim zapoznaniu weszliśmy do kuchni gdzie znajdował się stół zastawiony jak na święta Bożego Narodzenia.
-Babciu, nie trzeba było. – Śmiałam się siadając na krześle. – Napracowałaś się…
-Od wczoraj gotuje. – Śmiał się dziadek. – Napijesz się czegoś mocniejszego do obiadu? – Spojrzał na Iana.
-Poproszę. – Odpowiedział poprawiając włosy.
-Cudownie, że znowu przyleciałaś i to nie sama. – Zauważyła babcia rozkładając talerze.
-Nie przylecieliśmy taki kawał bezinteresownie. – Zaśmiałam się zerkając na Iana. Spojrzał na mnie niepewnie uśmiechając się delikatnie. Musnęłam jego policzek i poklepałam znacząco po udzie.
-Jedźcie, pijcie i opowiadajcie! – Powiedział dziadek stawiając szklankę z alkoholem przed Ianem.
-A więc…-zaczęłam prostując plecy.

***

-Nie możemy, to za dużo. – Powiedziała babcia po mojej półgodzinnej przemowie. –To tyle pieniędzy, taka zmiana. Karolinko to bardzo miłe z Twojej strony, ale nie.
-Babciu. – Zaczęłam ponownie. – Stać mnie na to, rozumiesz? Dysponuje taką gotówką, o której nawet wam się pewnie nie śniło. Chce ją dobrze zainwestować, a wy jesteście najlepszą inwestycją. Poza tym…nie macie nic do powiedzenia. Domek na was czeka. Niedaleko naszego domu. Nie jest ogromny to fakt, ale macie tam salon z jadalnia, łazienkę i sypialnie. Piękny, spory ogród i mała, przytulną altankę. Własnoręcznie zaprojektowałam wnętrze i je urządziłam. Nie macie tak naprawdę wyjścia.
-To nie grzeczne, że planujesz coś za naszymi plecami nie mówiąc nam o tym. – Obruszył się dziadek.
-Jest też garaż, w którym postawisz swojego starego, pięknego mercedesa. Zrozumcie. Macie swoje lata, nie wiemy ile jeszcze z nami pobędziecie. Chcemy was blisko siebie. Nie mamy czasu żeby podróżować 15 godzin do Polski, męczyć się ze zmianą strefy czasowej i klimatu. A tam będziemy mieć was na wyciągnięcie ręki. Nie róbcie problemów po prostu się zgódźcie. Zapewniłam wam tam wszystko. Dom, założyłam konto w banku i przelałam niewielką gotówkę na wasz start. Wasz dom w Polsce trafi na sprzedaż, zabierzecie stąd tylko to, co wam potrzebne. – Mówiłam szybko obracając nerwowo szklankę. – Proszę.
-Chyba nie mamy wyjścia. – Powiedziała babcia uśmiechając się delikatnie. – Lecimy od razu z wami?
-Owszem, pomożemy wam się spakować.
-Idźcie odpocząć, widać, że jesteście zmęczeni. – Powiedział dziadek poklepując Iana po plecach. Spojrzałam na niego i uśmiechnięci odeszliśmy od stołu.
-Chodź, zaprowadzę Cię do pokoju. – Uśmiechnęłam się do Iana biorąc swoja walizkę. Bez słowa poszedł za mną do pokoju gościnnego, w którym nie tak dawno jeszcze wylewałam potoki łez z jego powodu. Zaczęłam ściągać z siebie jeansowe spodenki i koszulkę i w samej bieliźnie rzuciłam się na łóżko. Ian bez słowa zdjął z siebie jeansy i biały t-shirt z nadrukiem i położył się koło mnie.
-Kochanie, wszystko ok? – Spojrzałam na niego.
-Tak. – Odpowiedział cicho przykrywając się. – Chyba wiem, co czułaś poznając moją rodzinę. Twoja babcia tak mnie świdrowała wzrokiem, że w pewnym momencie zaczęła mnie swędzić wątroba. Uzmysłowiłem sobie, że wylałaś przeze mnie morze łez i oni są tego świadomi.
-Nie ważne. – Uśmiechnęłam się delikatnie przytulając do jego nagiej klatki piersiowej. –Teraz jestem szczęśliwa, Ty jesteś ze mną i to się liczy. Wieczorem wypijesz z moim dziadkiem, oczarujesz babcie i pokochają Cię. Zobaczysz. – Dodałam ziewając.
-Mam nadzieję, śpij już. – Powiedział cicho głaszcząc moje ramie.

***

-Wiesz co Ian…-spojrzałam na niego, gdy wieczorem siedzieliśmy w salonie zawaleniu górą ubrań moich dziadków. – Będziemy mieć spory nadbagaż to raz, a dwa chyba musisz skoczyć do sklepu po walizki.
-Pojadę z nim. – Zaproponował dziadek wstając z fotela. –Ile tych walizek?
-Sama nie wiem…-rozejrzałam się po salonie siedząc na ziemi po turecku. – Największe, jakie się da, myślę, że cztery starczą.
-Dobrze to się kupi. – Powiedział Ian wstając z kanapy i chowając komórkę do kieszeni.
-Chcesz kartę? – Spojrzałam na niego.
-Zapomnij. – Zaśmiał się schylając i całując mnie w czoło.
-Fajny ten Twój Ian. – Powiedziała babcia siedząc na fotelu i składając kolejne rzeczy. – Widać, że jest w Ciebie zapatrzony.
-Naprawdę? – Uśmiechnęłam się pomagając jej.
-Owszem. Zerka na Ciebie z taką miłością w oczach, że ciężko to opisać słowami. Mówiłam Ci, że wszystko się ułoży.
-Tak, to prawda. Wszystko idzie zadowalająco dobrze. Z nim, w pracy, w planach. Chyba szczęście się do mnie uśmiechnęło.
-Mam nadzieję, że dobra passa Cię nie opuści. – Uśmiechnęła się układając rzeczy do walizki.

***

-Wiesz, myślałam nad jedną kwestią. – Powiedziałam siedząc z Ianem w kuchni i jedząc kolacje. Dziadkowie wyszli na wieczorną mszę do kościoła, a więc mamy chwilową przerwę w pakowaniu.
-Jaką? – Zapytał zajadając się naleśnikami.
-Chce wyprowadzić się z domku w Malibu. – Powiedziałam pijąc herbatę.
-Dlaczego?
-Za dużo złych wspomnień. Potrzebuje chyba zmiany i chcę zacząć od zmienienia miejsca zamieszkania.
-Chcesz sprzedać dom?
-Właśnie…zastanawiam się czy nie „oddać” go Manii. Zrobiłabym jej mały remont, jeżeli by chciała i mogłabym tam zamieszkać. Chciała się przeprowadzić do Los Angeles, ale w końcu Malibu nie jest aż tak odległe. Myślisz, że by chciała?
-Myślę, że bardzo. – Uśmiechnął się. – Mam rozumieć, że zamieszkasz ze mną?
-Co? – Spojrzałam na niego. – Nie.
-Dlaczego niby?
-To za szybko. – Powiedziałam patrząc na niego uważnie.
-Jak wyobrażasz sobie nasz związek na odległość? Niedługo będę musiał wrócić do Atlanty na jakiś czas. Będziemy żyć na telefonie czy może skypie? – Podniósł głos odkładając sztućce. – Wybacz, ale ja tego nie widzę.
-Wybacz, ale jestem dorosła i nikt nie będzie mi mówił, co mam robić. – Również się uniosłam. – Poza tym żyłam w związku na odległość i wiem na co się pisze.
-Widać. Niedługo masz sprawę rozwodową, doprawdy. Możesz świecić przykładem! – Wstał od stołu wkładając naczynia do zlewu.
-Nie jestem Twoją żoną. – Zauważyłam dzióbiąc widelcem w naleśniku.
-Jeszcze.
-Nie planuje na tę chwilę nią zostawać. Poza tym związek z Jensenem to coś innego…
-Tak? Lepszego? Gorszego? Wasze małżeństwo rozpadło się właśnie przez odległość. Jensen uciekał do innych kobiet, bo nie miał na miejscu Ciebie. Wymieniać Ci dalej?
-A więc to wszystko to moja wina?! – Krzyknęłam wstając od stołu. – To moja wina, że moje małżeństwo się rozpadło?! No proszę, powiedz to. Jestem odpowiedzialna za to, że zostanę rozwódką. Oczywiście – wy faceci widzicie tylko winę w nas, a wy jesteście tacy idealni. Wiesz co Ian? Chrzań się. – Syknęłam wychodząc z kuchni.
-Care…- usłyszałam za sobą, ale byłam już w połowie drogi na piętro i ani myślałam o tym żeby się zatrzymać.źcie odpocząć, widać, że jesteście zmęczeni.  stąd tylko to co wam potrzebne. otówkę na wasz start. fy czasowej i klimatu. dy


11.08
Wstałam chwile po ósmej. Ian spał obok mnie, chociaż dzieliła nas bezpieczna odległość. Poprzedniego wieczora już nie rozmawialiśmy. Rozebrałam się i poszłam spać zanim Ian wrócił do sypialni. Wyszłam z pokoju biorąc pod drodze ubrania i zeszłam na dół. W domu panował spokój, okno od tarasu było lekko uchylone, a na stoliku w salonie leżała karteczka – „Wrócimy wieczorem, obiad w lodówce.”. Poczłapałam leniwie do kuchni i porannym zwyczajem włączyłam ekspres do kawy. Nie miałam ochoty na śniadanie, ale zrobiłam kanapki głównie z myślą o tym dupku, który leżał na górze. Sama zjadłam tylko czekoladowe płatki z ciepłym mlekiem. Niecałą godzinę później wzięłam szybki prysznic i ubrana w krótkie spodenki oraz zwykłą koszulkę z nadrukiem wyszłam z łazienki. Ian właśnie schodził po schodach w ciemnych jeansach i szarym podkoszulku do łazienki, kiedy zauważył mnie w drzwiach.
-Dzień dobry. – Powiedział cicho przeczesując włosy. –Dlaczego mnie nie obudziłaś?
-Nie czułam potrzeby spędzać z Tobą ranka. – Powiedziałam chłodno mijając go na schodach. Westchnął ciężko i poszedł do łazienki, a chwilę potem do kuchni. Zeszłam ponownie na dół w celu zabrania swojej kawy.
-Usiądziesz ze mną? – Zapytał patrząc na mnie.
-Nie.
-Nadal jesteś zła?
-Tak.
-Przepraszam.
-Kilka godzin za późno.
-O co Ci chodzi? – Oparł się o ścianę ponownie przeczesując włosy.
- Otworzyłam przed Tobą moje serce. Potrafiłam przyjść do Ciebie o każdej porze dnia i nocy. Zgadzałam się na każdą, nawet absurdalną propozycję z Twoich ust. Bolało. Płakałam całymi nocami, a następnego dnia wyglądałam jak zombie. Pozwalałam Ci na rozstania i powroty. Zmieniłeś się. Uwierzyłam, że będzie dobrze. Dawałeś z siebie wszystko, jak na początku. Myślałam, że wyrosłeś z bycia skurwielem. Och, jak bardzo się myliłam. Dlaczego jestem taka głupia? – Spojrzałam na niego podpierając się na stole. - To pewnie był kolejny, misterny plan. Bawisz się mną. Znowu nie ma Cię, gdy powinieneś być obok Dobrze ustawiłeś sobie priorytety. Pomagałam Ci, gdy miałeś problemy, a teraz gdzie jesteś? Zapomniałeś, jak się ułożyło. Mogłam się spodziewać.
-Co Ty wygadujesz? – Spojrzał na mnie zszokowany. – Ty jesteś moim priorytetem i zawsze nim byłaś. Może nie zawsze byłem fair i może Cię raniłem, ale przeprosiłem. Przepraszam każdego, jebanego dnia. Jak możesz tak mówić?
-Widocznie tak właśnie się czuje. Zawsze Ty. Ja jako druga opcja. Nie zawsze wygodna, prawda?
-Nigdy tak nie było.
-Oczywiście. Nigdy tak nie było w Twoich oczach, bo zawsze uważasz, że robisz wszystko dobrze. Co nie? – Uśmiechnęłam się ironicznie. – Podtrzymuje to, co powiedziałam Ci dawno temu, jesteś dupkiem.
-Miło mi to słyszeć, miód na moje serce. – Uśmiechnął się. – Coś jeszcze?
-Nie, to wszystko. Smacznego. – Powiedziałam biorąc kawę i wychodząc do salonu. Rzuciłam się na kanapę włączając telewizor. Musiałam zając czymś swoje myśli. Niepotrzebnie mu tak nawrzucałam, ale z drugiej strony nie przeproszę, bo w końcu to on mnie uraził wczoraj wieczorem. Wypominając mi moje małżeństwo zrobił najgorsze świństwo, jakie mógł wymyśleć. Rozmyślanie przerwał mi głos Iana dochodzący z kuchni.
-Tak, do Atlanty….O której są wolne loty?....Dziś jest jakiś wolny?....Świetnie, poproszę ten po piętnastej…dobrze…oczywiście zaraz zrobię przelew…..Tak….Znam instrukcje….Dobrze, dziękuję….Do zobaczenia.
A więc wyjeżdża. Moje serce przyśpieszyło bicie. W oczach stanęły łzy. Zostawia mnie. Wyjeżdża. Skuliłam się w milczeniu na kanapie wtulając twarz w oparcie. Nie płacz. Staraj się nie rozpłakać. Im bardziej sobie to wmawiam tym więcej łez spływa po moim policzku. Szlocham cicho w poduszkę. Cała drżę. Zwijam się jeszcze bardziej. 
-Co się stało? – Poczułam Iana rękę na swoim ramieniu. – Care, dlaczego płaczesz? –Usiadł obok wpatrując się w moją twarz. – Proszę nie płacz, bo pęka mi serce…
-Zostaw mnie. Jedź sobie do Stanów. Wracaj do Atlanty. – Płakałam wtulając się bardziej w poduszkę.
-Co? Jaka Atlanta? Co Ty…a…to nie dla mnie. – Powiedział kładąc się za mną. – Słyszysz? To dla Paula. Nie miał, kiedy zadzwonić po bilet, bo jest na jakiejś konferencji.
-Nie wyjeżdżasz? – Zapytałam cicho wycierając policzki.
-Bez Ciebie nigdzie się nie wybieram. – Pocałował mnie w ramie. –No już, odwróć się do mnie…-szepnął. Przeczekałam chwilę żeby wyrównać oddech i powoli przekręciłam się w jego stronę. –Doprowadzisz mnie do grobu, ale za to właśnie Cię kocham.
-Przepraszam. – Powiedziałam cichutko przytulając się do niego. -Wszystko co powiedziałam, powiedziałam w nerwach. Naprawdę.
-Wiem. – Pocałował mnie w czubek głowy przytulając mocno. – Ja też przepraszam, nie powinienem wygadywać Ci Jensena, a raczej powinienem uszanować Twoje zdanie.
-Kocham Cię. – Szepnęłam.
-Wiem.

***

-Halo? – Odebrałam leżąc na leżaku. Postanowiliśmy połapać trochę polskich promieni słonecznych.
-No część siostra. – W słuchawce usłyszałam Manię. – Jak sytuacja?
-Oh, miałam do Ciebie dzwonić, ale nie miałam czasu. Wszystko dobrze, uwierzysz? Dziadkowie się pakują, załatwiają różne sprawy. Na początku było ciężko, ale w końcu się złamali i teraz jarają się jak szczerbaci na suchary. – Zachichotałam.
-Jak Ianowi podoba się w Polsce?
-Całkiem spoko. To pracoholik. Leżymy i delektujemy się słońcem. Ja piję drinka, a on siedzi w kapelusiku i z laptopem. Wakacje z nim to przesrana sprawa. – Śmiałam się, a ona zaraz po mnie. – A ty, jak tam z Twoim ukochanym?
-Właśnie nie za bardzo się układa. Nie wiem czy to wina odległości czy jednak faktycznie aż tak się od siebie różnimy, że nie ma dla nas przyszłości. – Westchnęła.
-To wiesz tylko Ty i Twoje serce. Pamiętaj – nic na siłę!
-Pamiętam, pamiętam. Dobra kończę, bo umówiłam się z koleżanką. Trzymaj się i ucałuj mojego szwagra! – Zacmokała w słuchawkę rozłączając się.
-Ty szwagier…-zaczęłam patrząc na Iana. – Całusy od szwagierki.
-Widzisz jaki awans? – Śmiał się dumnie wlepiając nos w komputer.
-Co tam tak namiętnie czytasz?
-Zaproszenia. 18 Sierpnia mamy imprezę charytatywną i kobiety mają być ubrane na biało. No i tak wypadło, że 19 sierpnia w południe mamy przyjęcie charytatywne mojej fundacji, a wieczorem tę galę.
-Umrę. – Podsumowałam kładąc się wygodnie na leżaku. – Jestem za gruba, w żadną sukienkę się nie zmieszczę, a w tej białej będę wyglądała jak bałwan. – Zaczęłam narzekać.
-Marudzisz, ale fakt. Utyło Ci się. – Śmiał się zamykając laptopa.
-Bujaj się ok? – Spojrzałam na niego zza ciemnych okularów.
-Oczywiście. – Śmiał się głośnie opierając wygodnie i zamykając oczy. – Mój Ty pulpeciku.
-Dupek.
-Mrrr, waleczna.
-Spadaj.
-Gonisz?
-Idź sobie.
-Znów będziesz płakać.
-Nienawidzę Cię.
-Kochasz mnie.
-Nie rozmawiam z Tobą.
-Jednak cały czas to robisz. – Puścił mi oczko i uśmiechnął się zadziornie.


niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 36

07.08

Obudziłam się wraz ze wschodem słońca. Potworny ból głowy nie pozwolił spać mi, chociaż odrobinę dłużej. Ian spał smacznie na brzuchu tuląc do siebie błękitną poduszkę. Jego twarz była taka spokojna i skrajnie urocza. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego wieczoru. Usłyszałam dwa najpiękniejsze słowa, jeden cudowny zwrot – kocham Cię. Co może być od tego piękniejsze? Wstałam po cichu z łóżka ubrana w bokserki i oversize’ową koszulkę i bezszelestnie zeszłam na dół w celu znalezienia środków przeciwbólowych.
-Już nie śpisz? – Usłyszałam z salonu i wystraszono podskoczyłam łapiąc się za serce.
-Matko, ale mnie Pani wystraszyła. – Zaśmiałam się widząc Panią Ednę. –Strasznie boli mnie głowa i byłam zmuszona wstać.
-Dam Ci jakieś tabletki. –Wstała od razu z kanapy odstawiając kubek kawy.
-Myślałam, że Pani jest w pracy. – Zagadnęłam siadając przy kuchennym stole.
-Miałam iść, ale postanowiłam zrobić sobie wolne żeby spędzić z wami czas. Nie wiem kiedy znów was zobaczę. – Uśmiechnęła się stawiając przede mną sok i podając tabletki. – Weź od razu dwie.
-Dziękuje.
-Chciałam Cię przeprosić…-powiedziała cicho siadając naprzeciwko mnie. – Moja córka zachowała się podle i potraktowała Cię w najgorszy z możliwych sposobów. Tak strasznie mi przykro.
-Nie musi Pani przepraszać. – Powiedziałam łykając pastylki. – To nie Pani wina, powiedziała to, co uważa za słuszne.
-Powiedziała same kłamstwa. Jesteś cudowną dziewczyną i myślę, że Ian nie mógł lepiej wybrać.
-Gdyby Robyn znała prawdę i wiedziała, dlaczego się pojawiłam w życiu Iana i dlaczego odciągnęłam go od ołtarza myślę, że inaczej by na mnie spojrzała. –Westchnęłam obracając w dłoni szklankę. – Nie dała mi nawet szansy zaimponowania jej w jakikolwiek sposób. – Dodałam smutno.
-Zaimponowałaś mi, a to najważniejsza. – Uśmiechnęła się pocieszająco łapiąc mnie za dłoń.- Opowiedz mi, czemu nie doszło do ślubu, proszę.

***

Po krótkiej, ale jakże obszernej porannej rozmowie z moją „teściową” wybrałam się do pobliskiego marketu na poranne zakupy. Założyłam luźne, wzorzyste spodnie i czarną koszulkę. Oczywiście nieodłącznym elementem były sandałki na szpilce. Mama Iana była w wyraźnym szoku słysząc o poświeceniu swojego syna, a także o tym, że jestem taką obrotną dziewczyną i zarządzam sporą gotówką. Była także wyraźnie zasmucona, gdy opowiedziałam jej o przyczynie rozwodu i o tym, co przechodziłam z Ianem. Wiem, ze teraz tylko utwierdziłam ją w przekonaniu, że nie jestem taka zła, jaką przedstawia mnie jej córka.
-Pójdę obudzić Iana. – Powiedziałam, gdy wspólnie z Panią Somerhalder przygotowałam śniadanie. Wbiegłam na górę pełna energii, co drugi schodek i żwawo weszłam do pokoju. –Wstajemy!
-Oszalałaś, dopiero rano…-jęczał Ian kładąc sobie poduszkę na głowę.
-Śniadanie gotowe, wstawaj. – Usiadłam na nim i skakałam niczym na koniku.
-Złaź grubasie ze mnie i daj mi spać. – Marudził.
-Jak mnie nazwałeś?! – Oburzyłam się gilgotając jego żebra, długo to nie trwało gdyż sprawnym ruchem zrzucił mnie z siebie.
-Jesteś okropnym budzikiem. – Śmiał się trzymając mnie w żelaznym uścisku. – Jednak robisz całkiem dobre lody.
-Pfff, spadaj. – Śmiałam się szarpiąc.
-Gonisz? – Zapytał totalnie nic nie robiąc sobie z mojej szarpaniny.
-Ciebie? Nigdy! – Prychnęłam.
-Zapamiętam. – Śmiał się, a po chwili zwolnił trochę uścisk. – Dzień dobry kochanie, ślicznie dziś wyglądasz. – Dodał po chwili całując moje usta.
-Nie mogę tego powiedzieć o Tobie. – Wyrwałam mu się. – Kochanie… czekam na dole ze śniadaniem, jak nie zejdziesz za 5 minut ucieknę do kochanka. –Zniknęłam za drzwiami.

***

-Może byś się ubrał? – Zaśmiałam się, gdy po skończonym śniadaniu siedzieliśmy razem na kanapie dopijając poranną kawę.
-Nie lubisz patrzeć na moje ciało? – Spojrzał na mnie groźnie. – Ten kaloryfer, te bicepsy…
-Chciałeś powiedzieć bojler i nicepsy. – Śmiałam się głośno.
-Zapamiętam, Ty masz tak już przerąbane, że się nie pozbierasz. – Odrzekł obrażony. –Nie pozbierasz.- Powtórzył machając wymownie palcem.
-Uuu. Powiało grozą…-zatrzęsłam się.- Ty waleczny dziku!-Śmiałam się rzucając na niego.
-Ty coś brałaś dziś? – Śmiał się trzymając mnie w pasie.
-Tak. Naćpałam się porankiem z Twoją mamą! – Śmiałam się całując go kilkakrotnie w policzek. –Jakie masz plany na dziś?
-Ty, Ty, a i jeszcze Ty. – Puścił mi oczko uśmiechając się zadziornie.
-To cudownie, dorzucamy do tego jeszcze Twoją mamę. – Pocałowałam go ponownie w policzek. – Obiad, spacer i może kino? Wymyślimy w trakcie.-Uśmiechnęłam się.
-Cieszę się, że się polubiłyście. Kamień z serca.
-Jest taka kochana! Kupiła mi rano przepiękną różową sukienkę. Tak się uparła, że nie mogłam się nie zgodzić. Piękna jest, założę ją jutro do Twojego taty.
-Teraz wiesz, po kim jestem taki uparty. – Śmiał się bawiąc moimi włosami, gdy położyłam się na jego kolanach.
-A po tacie, jaką masz cechę?
-Jestem nieziemsko przystojny no i dobry w łóżku.
-Nie wnikam. – Śmiałam się. – Jednak jedno muszę przyznać. – Podniosłam się siadając obok niego
-Co?
-Niezłe ciacho z Ciebie.
-A w łóżku nie jestem dobry? – Spojrzał oburzony.
-Sam sobie odpowiedziałeś. – Pocałowałam go szybko i uciekłam do pokoju. Długo czekać nie musiałam, wpadł za mną jak oparzony. Spodnie od piżamy ledwo trzymały się na jego biodrach. Dyszałam śmiejąc się, kiedy jednym ruchem powalił mnie poprzek łóżka siadając na mnie wygodnie.
-Więc mówisz, że jestem kiepski w łóżku? – Złapał moje nadgarstki wisząc nade mną. Przeczesywał swoją przeszywającym wzrokiem moją twarz nie ukazując cienia rozbawienia.
-Tego nie powiedziałam! – Piszczałam, gdy jego palce wbijały się w moje żebra.
-Czyżby?
-Oczywiście, że nie! – Krzyczałam będąc u kresu wytrzymałości jego tortur. W jednej chwili jego ręka sprawnie wsunęła się pod moją koszulkę i spoczęła na mojej piersi. Śmiechy ustały, a jego usta przywarły do moich. Całował mnie słodko i delikatnie. Uwielbiałam sposób, w jaki jego język łączył się z moim. Położyłam dłonie na jego policzkach i oddawałam się tej cudownej chwili.
-Jesteś najlepszy, we wszystkim. – Uśmiechnęłam się patrząc w jego oczy.-Kocham Cię. – Pocałowałam go delikatnie w usta. – Kocham, kocham, kocham. – Mówiłam między krótkimi, słodkimi buziakami.
-Diablica. – Śmiał się wtulając głowę w moją szyję.
-Tylko troszkę…-odparłam drapiąc go delikatnie po głowie.

***

-Oczywiście, że Cię pokonam w tej grze…-powiedziałam patrząc z żalem na twarzy na brata Iana. Po cudownym popołudniu z Iana mama postanowiliśmy pojechać wieczorem do Boba. Miał przytulną kawalerkę w kilkurodzinnym budynku.
-Ta chciałabyś. Zmiażdżę Cię w pierwszej rundzie!- Powiedział pewny siebie podłączając playstation pod telewizor ogromnych rozmiarów.
-Chcesz skarbie piwo? – Zapytał Ian wychylając się z kuchni.
-Poproszę. – Posłałam mu całusa.
-Twoja laska pije piwo? Stary wygrałeś w totka! – Śmiał się podając mi pada.
-Ona częściej woli piwo niż wino, to przerażające.-Krzyknął brunet.
-Wcale nie…-wybroniłam się od razu spinając włosy w kitka. Rozpoczęła się zacięta walka o życie. Wedle tego, co mówił brat mojego ukochanego nie tak łatwo było pozbyć się mnie z pola walki. Walczyłam aż do…drugiej rundy! Oczywiście mój brunet był ze mnie dumny i na pewno z radości uronił łezkę, chociaż strasznie się wypierał.
-Słyszałem jak potraktowała Cię nasza siostra…-zaczął Bob, kiedy po grze siedzieliśmy razem przy stole i jedliśmy kanapki.
-Daj spokój. Nigdy nie sądziłem, że może być aż tak podła. – Powiedział Ian jeżdżąc palcami po moim ramieniu.
-Nie przejmuj się nią. Ja Cię uwielbiam i możesz zawsze do mnie wpadać jak Cię Ian wkurzy. – Śmiał się Bob wznosząc ku górze piwo.
-Będę pamiętać! – Śmiałam się stukając swoją butelką o jego.
-Witaj w rodzinie. – Uśmiechnął się, a ja zaraz po nim. Poczułam przyjemne ciepło na sercu. Naprawdę przyjemne.


*** 

08.08
-Floryda - stan na południowym wschodzie Stanów Zjednoczonych, na półwyspie Floryda otoczonym przez wody Zatoki Meksykańskiej na zachodzie i Oceanu Atlantyckiego na wschodzie. – Przeczytałam na głos jadąc w taksówce do mieszkania Pana Roberta.
-Kochanie, po co Ty to czytasz? – Zapytał Ian przeglądając instagram.
-Muszę mieć jakiekolwiek pojęcie gdzie mnie wywozisz. – Wygładziłam materiał swojej nowe, różowej sukienki.
-Gdybym chciał Cię wywieźć to na pewno nie za Twoim przyzwoleniem. – Śmiał się zakładając na głowę kapelusz. – Wysiadamy.
- Jaki Ty dowcipny. – Wywróciłam oczami wyciągając z bagażnika walizkę. – Nie jest Ci ciepło w tych jeansach?
-A wyobrażasz sobie mnie w krótkich spodenkach, które uciskają moje kule?
-Ślicznie skarbie dziś wyglądasz. – Pocałowałam go w policzek śmiejąc się. Pokręcił tylko głową, ujął moją dłoń i ruszył w stronę śnieżnobiałego ogrodzenia. Kawałek za nim ujrzałam równie biały, niewielki dom. Może ciut większy niż mój w Malibu jednak trzymał sam w sobie jakiś urok. Kamienną dróżką doszliśmy do ciężkich, ciemnych drzwi, w których zaraz po dzwonku stanął ojciec Iana.
-Witajcie. Wchodźcie, proszę. – Otworzył szerzej drzwi. Włosy przyprószone siwizną, ciemne, niebieskie oczy i siwa bródka. Tak, to z pewnością tata mojego wybranka.-Przedstaw mi Twoją śliczną partnerkę.
-Tato…-zaśmiał się Ian dumnie mnie obejmując.- To Caroline Montgomery.
-Miło mi. – Uśmiechnęłam się wyciągając dłoń.
-Robert, tata tego staruszka. – Zaśmiał się całując mnie w rękę. Dżentelmen. –Chodźcie na taras. – Zaprosił nas gestem w kierunku salonu. Widok zapierał dech w piersi. Dom Pana Somerhaldera znajduję się dosłownie na plaży „Siesta Key Beach”. Miałam wrażenie, że ogromne fale oceanu uderzają o barierkę tarasu. Śliczny, puszysty piasek rozciągał się na ogromne odległości.
-Przez ekspertów uznawana jest za najczystszą i najbardziej naturalną z plaż. Kryształowy piasek oficjalnie uznany za “najbielszy” i “najdelikatniejszy”. – Z zachwytu wyrwał mnie głos Pana Roberta.
-Pięknie tu jest. – Uśmiechnęłam się. – Gdzie Ian?
-W toalecie. Powinniście skorzystać z możliwości nurkowania i oglądania podwodnego świata, do kiedy zostajecie?
-Jutro już wylatujemy. Może jeszcze zdążymy. – Uśmiechnęłam się. –To prawda, że na palmach można zobaczyć dzikie, kolorowe papugi? – Zapytałam siadając przy stoliku.
-Owszem, a na plażach można znaleźć kolorowe muszle. Herbaty mrożonej?
-Poproszę.  Mam zlecenie na Florydzie. Mam zająć się wnętrzem jakiegoś nowego, wielkiego hotelu.
-Tak, a pamiętasz gdzie?
-Oczywiście na najpopularniejszej plaży Miami Beach. – Uśmiechnęłam się popijając pyszną ice tea.
-Naprawdę? To wy wygraliście przetarg?
-Tak, a skąd Pan wie o tym? – Spojrzałam zaskoczona.
-Jestem kierownikiem budowy. – Uśmiechnął się.
-O czym rozmawiacie? – Zapytał Ian przychodząc na taras.
-Pamiętasz ten hotel, o którym Ci mówiłam? Twój tata jest kierownikiem jego budowy.
-Jaki ten świat jest mały. – Zaśmiał się Ian obejmując mnie.
-Jeżeli czegoś potrzebujesz to daj znać, załatwię Ci wszystko.
-Myślę, że plany są mi najbardziej potrzebne.
-Jutro rano dostaniesz plany. Na zdrowie! – Uniósł szklankę z herbatą w geście toastu. – Ian, jakie macie plany na dziś?
-Nurkowanie, plaża a wieczorem pójdziemy gdzieś na kolacje z Tobą, co Ty na to?
-Nie chciałbym wam przeszkadzać…
-Nie będzie Pan. – uśmiechnęłam się.

***

-Pomóc Pani założyć tę piankę? – Zapytał młody i całkiem przystojny blondyn, gdy próbowałam wcisnąć się w piankę do nurkowania.
-Chętnie. – Uśmiechnęłam się stojąc niczym sierotka Marysia.
-Proszę się odwrócić do mnie tyłem. – Powiedział podciągając na nogi kombinezon.
-Poradzimy sobie już, dziękuje. – Burknął Ian przychodząc z maskami. Kiedy blondyn tylko od nas odszedł zobaczyłam złość w oczach Iana. – Nie mogłaś poczekać?
-Nie wiedziałam kiedy wrócisz…
-Trzeba było czekać, a nie jakiś młodziak Cię tu obmacuje. – Syknął.
-Nawet mnie nie dotknął!
-Ale się napatrzył na Twój tył. – Powiedział zapinając moją piankę.
-Czy Ty jesteś zazdrosny?
-Nie.
-Daj buziaka.
-Niech blondyn Ci da. – Fuknął ubierając się, a ja roześmiałam się głośno.
-Gotowy? – Zapytałam, gdy widziałam, jak nasza grupa powoli zbiera się przy wyjściu.
-Zaraz będę.
-To idę się ustawić koło blondyna. – Zaklaskałam w ręce podskakując. Już miałam ruszać ku grupie, kiedy poczułam szarpnięcie.
-W domu zdzielę Ci dupsko. – Pocałował mnie mocno trzymając blisko siebie.
-Nie mogę się doczekać. – Zachichotałam.

***

Zakochałam się w tym miejscu. Nurkowanie było świetne. Ta cała podwodna flora, kolorowe ryby i cała cudowna otoczka sprawiły, że poczułam się jak w bajce. Nurkowaliśmy około godziny w miejscu niewiele odległym od brzegu. Bawiłam się cudownie, a do tego mam fantastyczne podwodne zdjęcie z Ianem. Czego chcieć więcej? Po nurkowaniu leżeliśmy na plaży delektując się słońcem i kolorowymi drinkami, a przy okazji dla ochłody taplaliśmy się w chłodnym, przyjemnym oceanie.
-Jak mam się ubrać na tę kolację? – Zapytałam Iana wychodząc z toalety owinięta w ręcznik.
-Elegancko i lekko. Idziemy do jednej z najlepszych restauracji tutaj. – Odpowiedział nawet nie patrząc na mnie. Leżał w koszulce i jeansach poprzek łóżka na brzuchu i przeglądał coś w laptopie.
-Sukienka czy spodnie?
-Sukienka.
-Płaskie buty czy obcasy?
-Obcasy.
-Dziękuje. – Zaśmiałam się grzebiąc w walizce. – Co przeglądasz?
-Dostałem zaproszenie na imprezę charytatywną, przy okazji moja fundacja organizuję coś podobnego no i gala rozdania nagród młodych pokoleń. – Przekręcił się na plecy kładąc dłonie pod głowę.
-No to fajnie, fajnie. – Powiedziałam zakładając bieliznę.
-Musisz kupić trzy sukienki. – Zaśmiał się.
-Słucham?
-Chyba nie myślałaś, że pójdę sam. Po powrocie do Los Angeles pojedziemy na zakupy. –Uśmiechnął się. – Ładna bielizna, nowa?
-Dostałam ją od Manii, kiedy poznałeś ją po raz pierwszy. – Uśmiechnęłam się poprawiając ramiączka od stanika.
-Uwielbiam jak masz na sobie taką jasną bieliznę. Ślicznie wygląda na Twoim opalonym ciele.
-Oj Somerhalder, ale Ty mi dziś słodzisz. – Śmiałam się zakładając białą sukienkę w kwiaty. – Jak wyglądam? – Zapytałam się okręcając.
-Jak zawsze. – Podszedł do mnie. – Cudownie. – Dodał całując mnie w ramię i zniknął za drzwiami łazienki zakładając na siebie marynarkę.

***

-Powiesz mi, czemu w tym pokoju jest znacznie więcej rzeczy sentymentalnych niż w Twoim pokoju z Luizjanie? – Zapytałam wchodząc do łóżka. Zegar wskazywał prawie dziesiątą, a my niedawno wróciliśmy dopiero z „rodzinnej” kolacji.
-Spędziłem tutaj więcej czasu. Wakacje, przerwy w szkole. Tutaj nie miałem obowiązków, wszystko było takie beztroskie, a w Luizjanie szkoła, dodatkowe zajęcia. Nie miałem za bardzo czasu na przyjemności. – Odparł znów siedząc z nosem w komputerze.
-Ah rozumiem. Przyjedziemy tutaj jeszcze kiedyś? Ślicznie tu jest. –Uśmiechnęłam się kładąc głowę na jego ramieniu.
-Oczywiście. Zabiorę Cię wszędzie gdzie będziesz chciała.
-Kochasz mnie?
-Care, no tak. Czemu pytasz?
-Podobam Ci się?
-Tak.
-Na pewno?
-Tak. Skarbie, o co Ci chodzi? – Zamknął laptopa i objął mnie od tyłu, kiedy wygodnie ułożyliśmy się na poduszkach.
- Ogólnie to chyba chodzi mi o to, że po prostu boje się momentu, w którym stwierdzisz, że jestem taka nieidealna, że mam tyle wad, niedoskonałości, cechy, które Cię denerwują. Że bez make upu wyglądam brzydko i właściwie to niczym nie powalam. Że dookoła jest tyle świetnych, mądrych, ambitnych i do tego pięknych, seksownych dziewczyn, które pewnie mógłbyś mieć. Że po prostu zawsze będzie ktoś lepszy, ładniejszy, mądrzejszy, ciekawszy, seksowniejszy, zgrabniejszy. – Wyszeptałam.
-Spójrz na mnie. – Zaśmiał się. Niechętnie odwróciłam się na drugi bok, patrząc w jego śliczne, porywające oczy. – Dla mnie jesteś idealna i nie pozwalam Ci tak myśleć. Każdy ma wady, ale Ty masz jeszcze szereg zalet, które nawet nie pozwalają dostrzec Twoich defektów. Jesteś śliczna i właśnie w takim wydaniu jak teraz podobasz mi się najbardziej. Nie obchodzą mnie wszystkie dookoła, ale obchodzisz mnie Ty i tylko Ty. Rozumiesz? – Jeździł kciukiem po moim policzku.
-Rozumiem. – Pocałowałam go delikatnie i wtuliłam w jego pierś.
-Kocham Cię. – Szepnął okrywając mnie bardziej kołdrą.
-Ja Ciebie też. – Odparłam i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.